Odpowiedzialna turystyka – to w Tajlandii wciąż temat tabu. Dużo się zmienia, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb i oczekiwań. Dużo bardzo zależy od nas samych. Korzystajmy z atrakcji danego kraju z głową. W przypadku Tajlandii nawet nasza Mania wie, że na słoniach się nie jeździ. My z kolei dorzucilibyśmy, że tygrys to dziki kot i nie da się naturalnie go przyzwyczaić do głaskania przez człowieka.
Wyobraź sobie, że widzisz małe słoniątko siłą odebrane matce. Przerażone zwierzę jest zamknięte w klatce. Klatka jest tak mała, że maluch nie może się ruszyć. Wiesz, że ostatni raz jadł i pił 3 dni temu. Jeśli domaga się jedzenia lub chce, żeby go wypuścić, jest dźgany metalowym ostro zakończonym prętem w czoło – tam, gdzie ma najdelikatniejszą skórę i gdzie boli go najbardziej. Jeśli pręt to za mało, można użyć prądu. Można dodatkowo skrępować nogi łańcuchem. Słoniątko piszczy z bólu. Trzymane jest w klatce dotąd, aż mahout, jego właściciel „nie złamie” mu charakteru. Aż przestanie zwracać uwagę na cokolwiek. Dopiero potem można nauczyć go reagowania na komendy, pozowania do zdjęć, wożenia na grzbiecie turystów lub – w zamian za banany – malowania trąbą obrazków. Tak wyuczony słoń będzie dostawał drobne przysmaki – nagrody za właściwe wykonywanie poleceń. Niewyobrażalne okrucieństwo, prawda?
O tym przeczytasz
Turystyka w Tajlandii – słoń atrakcją?
Na szczęście coraz częściej mówi się o tym, że za słoniową turystyką stoi coś więcej niż zwykła tresura tych zwierząt. Z danych zbieranych przez różne organizacje zajmujące się prawami zwierząt wynika, że aż 40% słoniątek nie przeżywa pierwszego etapu „szkolenia”. Długotrwałe bolesne tortury sprawiają, że słonie nie tylko zapamiętują jak powinno się wykonywać polecenia. Zapamiętują, że kontakt z człowiekiem oznacza ból.
Bardzo często turyści, którzy „kupują” krótką przejażdżkę na słoniu, czasem połączoną z karmieniem i pluskaniem się z wodzie z tymi zwierzętami, po prostu nie zdają sobie sprawy, co kryje się za tym ładnym i miłym obrazkiem. Wydaje się, że przecież nic złego nie robimy. Po prostu na chwilę wsiadamy na grzbiet dużego majestatycznego zwierzęcia, które w zasadzie wydaje się zadowolone z bycia w centrum zainteresowania. Utwierdza nas w tym najczęściej jego opiekun, tłumaczący, że słonie, tak jak ludzie, lubią być chwalone i nagradzane, i że słonie to dobro narodowe Tajów i nikt by ich nie krzywdził.
Słoń to nie zabawka
Jednak słoń to zwierzę dzikie, które w swoim naturalnym środowisku raczej nie zajmuje się malowaniem obrazków czy grą w piłkę. Żeby słoń nauczył się robić te wszystkie rzeczy, musi zostać siłą odebrany od matki i przejść okrutny i długotrwały trening. Dodatkowo, kręgosłup słonia jest zbyt delikatny, żeby móc unieść cokolwiek, nie mówiąc już o wożeniu ludzi. Układ pokarmowy słonia został tak skonstruowany, że zwierzę musi dostarczać do niego jedzenie niemal cały czas. W rezultacie, jeśli słonie przez pół życia ciągną wielkie bele drewna czy wożą na grzbiecie turystów bardzo często chorują na różnego rodzaju zwyrodnienia kręgosłupa. Mają tez problemy z trawieniem, bo kiedy słoń pracuje, to nie je.
W Tajlandii populacja słonia w ciągu zaledwie stu lat zmniejszyła się prawie o 98% – według danych WWF dzikich słoni żyje tam teraz około 4000 sztuk (od 1200 do 2500 zwierząt wolnych, żyjących wyłącznie w Parkach Narodowych i 2800 słoni odebranych naturze). Słoń Azjatycki został wpisany na listę gatunków zagrożonych wyginięciem, we wszystkich krajach występowania. Więcej o traktowaniu słoni można poczytać m.in. na blogu W imieniu tych, co nie mówią oraz w tekście Katarzyny Boni.
Sanktuarium dla słoni – Hug Elephant
Na szczęście w Tajlandii działa coraz więcej różnego rodzaju schronisk i sanktuariów dla słoni uratowanych z niewoli. Jednym z nich jest Hug Elephant Sanctuary, który mieliśmy okazję odwiedzić (raz jeszcze wielkie dzięki Jacku za pomoc!). Towarzyszyliśmy słoniom w ich codziennych zajęciach: poszliśmy z nimi na spacer do dżungli, karmiliśmy je, pomagaliśmy im się myć. Nic na siłę, wszystko działo się w ich naturalnym rytmie. I co najważniejsze, dowiedzieliśmy się, dlaczego tak ważna jest świadoma turystyka w Azji: że swoją bezmyślnością i zwykłą niewiedzą przyczyniamy się do makabrycznego procederu wykorzystywania tych zwierząt.
Samo spotkanie z słoniami na pewno zapamiętamy na długo. Przede wszystkim, one naprawdę są ogromne! Wielkie, majestatyczne, a z drugiej strony niezwykle sprawne, szybkie i poruszające się z zaskakującą precyzją. Podczas karmienia doskonale wiedziały, która torba nie została jeszcze opróżniona, aktywnie domagając się słoniową trąbą jedzenia, co natychmiast wzbudziło u Mani chęć jak najszybszego powrotu do domu (Tato, boję się! Chcę do Warszawy!), a u Mario skończyło się na odciśnięciu słoniowej trąby w każdym możliwym miejscu na koszulce J. Niesamowite było też spacerowanie z nimi w dżungli. Szliśmy krok w krok z Molly i Jimmim wąską ścieżką, niemal czując na plecach ich oddech. Fantastyczne, ale też trochę przerażające uczucie. Jakbyśmy byli z nimi poza czasem i przestrzenią, w zupełnie innej rzeczywistości. No i te oczy. Mieliśmy wrażenie, że słonie wiedzą o nas wszystko. To, co chcieliśmy im powiedzieć, i to, co staraliśmy się ukryć. Przedziwne, jedyne w swoim rodzaju doświadczenie.
Wizyta w Hug Elephant zmieniła w nas bardzo dużo. Przede wszystkim pokazała nam, że robiąc jedną małą rzecz, możemy rzeczywiście coś zmienić. Że od jednej z pozoru nic nie znaczącej naszej decyzji, zależy to, czy świat, na którym żyjemy będzie choć trochę lepszy, czy też wszystko pozostanie bez zmian. Tylko tyle i aż tyle.
I gdy ktoś pyta nas, czy w Tajlandii jeździliśmy na słoniach, to nawet nie musimy odpowiadać. Mania robi to za nas: „Przecież na słoniach jeździć nie wolno!”.
26 komentarzy