– Jacku, widzimy się dziś?
– Pewnie. Chcecie iść do restauracji czy idziemy na street food?
Tak zaczęła się najlepsza nasza uczta w Tajlandii. 30 minut później siedzieliśmy z Jackiem (Smak chili o poranku) na plastikowych stołeczkach przy metalowym stole obok Bramy Północnej w Chiang Mai. Trzymając Manie i Jasia na kolanach, zajadaliśmy się ryżem z tajską golonką, ostrą sałatką z kalmarem i pączkami z zielonym sosem, popijając wszystko świeżo wyciskanym sokiem z mango i truskawek. Za wszystko zapłaciliśmy niecałe 40 zł. I jak tu nie kochać Tajlandii?
Paradoksalnie, to właśnie kwestia jedzenia często powstrzymuje rodziców przed zabraniem dzieci do Azji. Co będą jeść? Czy polubią tamtejsze smaki? Czy w sklepie będzie można w razie czego kupić coś, do czego maluchy są przyzwyczajone? Takich pytań słyszymy naprawdę dużo.
Podróżowanie, w szczególności z dziećmi, bardzo często wymaga od nas wychodzenia poza schematy myślenia, które wypracowaliśmy w domu. To, co według naszych, europejskich, norm jest trudno akceptowalne, podczas podróży staje się czymś naturalnym. Tak też jest z jedzeniem w Azji. Wtłoczeni w schematy sterylności, wyparzania i dezynfekowania wszystkiego i konieczności posiadania odpowiednich stempli w książeczce Sanepidu, ciężko nam uwierzyć, że jedzenie z ulicznej garkuchni może być dużo bezpieczniejsze niż to, które możemy dostać w hotelu z opcją „ol inkluzif”.
O tym przeczytasz
Tajska kuchnia to bezpieczne i smaczne garkuchnie
Podczas naszej miesięcznej podróży po Tajlandii jedliśmy głównie na ulicy, rzadko korzystając z restauracji. Piliśmy świeżo wyciskane soki i koktajle z dużą ilością lodu (lód jest produkowany przemysłowo – Tajom nie opłaca się go robić samemu z kranówki), mięso i owoce na patykach. Próbowaliśmy ręcznie robionych lodów i nie mieliśmy absolutnie żadnych sensacji żołądkowych. Czasem lepiej, czasem gorzej udawało nam się wytłumaczyć, że no spicy nie oznacza po prostu mniejszej ilości chili. Często zamawialiśmy, pytając innych co jedzą. Innym razem – kiedy znajomość angielskiego u kucharza ograniczała się do słowa hello – próbowaliśmy dogadać się na migi.
Co jadły nasze dzieci w Tajlandii? Dokładnie to, co my.
Tajlandia to kraj wręcz idealny, jeśli chcemy, by nasze dzieci jadły dużo, zdrowo i różnorodnie. Wszystko jest świeże, nieprzetworzone i przygotowywane na miejscu. Mania stała się fanką ryżu, różnego rodzaju „kluchów”, słodkiego groszku w sosie sojowym, lodów kokosowych i szejków z arbuza. Z zaciekawieniem wydłubywała mięso kraba ze skorupki, a na widok kasztanów jadalnych podskakiwała z radości. Jasio wciągał absolutnie wszystko, co spotkał na swojej drodze (choć znając jego apetyt, jakoś szczególnie nas to nie dziwi). Wyjątkowo zasmakował w kruchych warzywach w sosie ostrygowym, pieczonej rybie i małych słodkich bananach.
A co z tymi rodzicami, którzy nie wyobrażają sobie podróży bez słoiczków z gotowymi posiłkami dla dzieci? Mamy dla Was złą wiadomość: będziecie musieli zabrać tych słoiczków trochę więcej. W największej sieciówce w Tajlandii, 7eleven, takich gotowców nie ma. Podobno można je dostać w sklepach Tesco, ale tych jest stosunkowo mało, więc nigdy tego nie sprawdzaliśmy.
My jednak polecamy jedzenie lokalne. Jeśli boicie się, że Wasze dzieciaki nie polubią kuchni kraju, do którego jedziecie, spróbujcie wprowadzić do ich diety podobne produkty trochę wcześniej. My tak zrobiliśmy z Jasiem i Manią (Azjatycki talerz malucha). Przyrządziliśmy im m.in. fasolkę po wietnamsku z sosem sojowym i tajską zupę dyniową. Dodawaliśmy też do naszych posiłków przyprawy i aromaty Tajlandii: świeżą kolendrę, trawę cytrynową czy mleko kokosowe. Dzięki temu dzieciaki miały okazję jeszcze w domu oswoić się ze smakami i zapachami Azji. A późniejsza podróż okazała się dla nas wszystkich jednym z lepszych doświadczeń kulinarnych w naszym życiu.
18 komentarzy