O tropieniu wilków i o tym, dlaczego każdy rodzic musi zadbać o siebie

Weekend tylko dla siebie. O tropieniu wilków i o tym, dlaczego każdy rodzic potrzebuje zadbać o siebie

Ostatnie miesiące nie były dla nas łaskawe. Mnóstwo stresu, niepewności, prób ogarnięcia rzeczywistości w nowym schemacie praca-dom-dzieci-wszystko-na-jednej-przestrzeni. Dni pędzą jak szalone, obowiązków nie ubywa, na horyzoncie kolejne obostrzenia związane z pandemią. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, o dbaniu o siebie nie wspominając.

Rodzice i nie-rodzice – skutki lockdownu

I mimo że każdy z nas, niezależnie od tego, czy ma dzieci czy nie, odczuł na własnej skórze skutki zmiany trybu życia, to jednak czasoprzestrzenie rodziców i nie-rodziców różnią się od siebie znacząco. Codziennie mierzymy się po prostu z zupełnie innymi wyzwaniami. Widać to zresztą bardzo wyraźnie w wynikach badań – podczas gdy osoby nie mające dzieci mierzą się przede wszystkim z problemami wynikającymi z samotności, albo – wprost przeciwnie – wreszcie mają czas na rozwijanie swoich pasji – rodzice są po prostu na skraju wytrzymałości. Przemęczeni, zestresowani ciągłym balansowaniem pomiędzy opieką nad dzieckiem, potrzebą zarabiania pieniędzy i wywiązywania się z obowiązków pracowych i próbą zapanowania nad tym całym chaosem. Jednym słowem, prosta droga do życiowej frustracji i załamki emocjonalnej.

I żeby było jasne. Ja się cieszę, że mam dzieci. Nie narzekam i nie oczekuję współczucia. Decyzję o byciu mamą podjęłam świadomie. Po prostu wiem, że my rodzice, musimy w tej całej sytuacji bardzo uważnie o siebie zadbać (zresztą gdyby nie było pandemii, też powinniśmy to robić!). Zatrzymać się i uczciwie ocenić nasze zasoby. Na ile jeszcze wystarczy mi energii? Z czego wynika moja złość na dziecko? Czy moje niewyspanie odbija się na relacjach z partnerem, matką albo przyjaciółką? Kiedy zrobiłam coś tylko dla siebie?

Z reguły u mnie takie chwile posiadania czasu tylko dla siebie przychodzą raz na kilka miesięcy. Czasem potrzebuję ich częściej, czasem potrafię pędzić w tym kołowrotku trochę dłużej. Jednak ostatnio, kiedy dni są coraz krótsze a słońce świeci zdecydowanie za rzadko, potrzebuję ich częściej.

Dlatego też, kiedy napisał do mnie nasz dobry znajomy, Łukasz Długowski z Mikrowypraw, z pytaniem, czy nie chciałabym dołączyć do ich grudniowej wyprawy na tropienie wilków w Puszczy Białowieskiej, aż podskoczyłam z radości. Zgodziłam się od razu.

Tropienie wilków – weekend tylko dla mnie

Wiedziałam, że weekend tylko dla siebie dobrze mi zrobi. Zwłaszcza, że miał być to weekend niemal w całości spędzony na świeżym powietrzu. W naturze, na dziko, tak jak lubię najbardziej. Z doświadczenia wiem, że żadne SPA, czytanie książek czy samotne leżenie z kubkiem ciepłej herbaty pod kocykiem nie robi mi tak dobrze “na głowę” jak łażenie po lesie i gapienie się w przestrzeń. A jeśli przy tym mogę spojrzeć na otaczający mnie las z perspektywy osoby, która o tym lesie wie ode mnie dużo więcej, to już w ogóle bajka. Bajka a może tak naprawdę magia? Bo magicznych momentów na tej wyprawie nie brakowało.

Oswajamy nasze strachy i otwieramy się na nowe

Jakie macie pierwsze skojarzenia ze słowem wilk? Mogę się założyć, że większość z nas pomyśli o zagrożeniu. Jak pisał ostatnio Krzysztof Story w Tygodniku Powszechnym, żadne inne zwierzę nie budzi w nas takich emocji jak wilk. Spójrzcie na język, którego używamy do opisu wilków – niedźwiedzie, rysie czy łosie “idą przez las”. Wilki w tym lesie “grasują”. Wizerunek niebezpiecznego drapieżnika utrwalił się w naszych głowach. Jeśli jednak przyjrzymy się wilkom bliżej, przeanalizujemy ich zwyczaje, prześledzimy statystyki, okazuje się, że nasza ocena oparta jest tylko i wyłącznie na krzywdzących stereotypach.

Wiecie, ile osób rocznie w Polsce jest atakowane przez wilki? Niemalże zero. Od końca II wojny światowej nie było ani jednego ataku zdrowego, nieoswojone go wilka na człowieka. W zasadzie na palcach jednej ręki można policzyć sytuacje, w których wilk zaatakował człowieka. Co ciekawe, spowodowały je wilki albo chore na wściekliznę albo te oswojone przez człowieka. Co więcej, jeśli popatrzymy szerzej, to ze wszystkich pięciu gatunków zwierząt chronionych, które mogą w Polsce powodować szkody, wilki odpowiadają zaledwie za 4% zniszczeń. Prawie 90% z nich wynika z działalności bobrów, resztę stanowią żubry, rysie i niedźwiedzie.

Wilki się po prostu ludzi boją. Mają genetycznie wbudowany pierwotny lęk przed człowiekiem. Zbyt długo je tępiliśmy, wyrzynaliśmy w pień całe watahy. Przez stulecia znęcaliśmy się nad wilkami w sposób, który ciężko sobie dzisiaj wyobrazić.

Fajne jest to, że Tropienie wilków Łukasza nie tylko zmieniło sposób, w jaki patrzę na wilki, ale dało mi też coś dużo cenniejszego. Kiedy chodziliśmy nocą po lesie, ucząc się rozpoznawać po ciemku leśne odgłosy, kiedy próbowaliśmy naśladować wycie wilków w nadziei, że nam odpowiedzą i kiedy następnego dnia wstaliśmy jeszcze przed świtem, by wytropić na białowieskich łąkach dziko żyjące żubry, działo się coś jeszcze.

Każdy z nas otwierał się na nowe. Przełamywał swój strach, swoje wewnętrzne bariery, utarte schematy. Uczył się siebie w nowych warunkach, nie zawsze superkomfortowych. Ta mikrowyprawa była po prostu czymś więcej, niż spotkaniem dziesięciu obcych sobie osób z całej Polski. Razem, choć każdy na swój sposób, przeżyliśmy coś wyjątkowego.

Ja przez moment zapomniałam o tym, że na co dzień jestem superodpowiedzialną mamą trójki dzieci, że w poniedziałek odpalę komputer i znowu wejdę w pracowe trybiki. Naładowałam swoje zielone baterie, zadbałam o siebie i o swój dobrostan psychiczny. Dołożyłam kolejny mały kamyczek do ogólnego poczucia szczęścia. Dziękuję!

Więcej o tropieniu wilków i Mikrowyprawach znajdziecie tu: strona www + Facebook + Instagram.