Villa de Leyva - białe miasto - Our Little Adventures

Villa de Leyva – białe miasto

Villa de Leyva to takie miejsce, którego nie można ominąć, zwiedzając Kolumbię. Co więcej, można je odwiedzić w ramach zorganizowanej wycieczki lub na własną rękę. Nie ma znaczenia czy wynajętym samochodem, tak jak to było w naszym przypadku, czy też autobusem, bezpośrednio z Bogoty. W tym pierwszym przypadku będziecie mieli jednak okazję zobaczyć po drodze prawdziwe perełki, jak chociażby słynną Lagunę Guatavita.

Główny plac w Villa de Leyva, w tle kościół Matki Boskiej Różańcowej

Białe miasto ciszy i spokoju

W zasadzie całe miasto ma brukowane uliczki

Jak nam było trzeba takiej chwili wytchnienia do zgiełku, korków i smogu Bogoty! Chociaż Villa de Leyva to miejsce ze wszech miar turystyczne, to jednak z całą pewnością warte odwiedzenia. Nam przypominało miasteczka włoskiego Salento z gwarnym głównym placem i coraz cichszymi, węższymi uliczkami odchodzącymi od centralnego placu. Charakteru i specyficznego klimatu miejscu dodaje fakt, że wszystkie budynki są białego koloru, a otaczają je wysokie Kordyliery.

Dwa dni w Villa de Leyva

Tak nam się spodobała atmosfera tego miejsca, że po dwóch i pół dnia spędzonych w białym mieście żałowaliśmy, że musimy je opuszczać. Szczególnie, że udało się nam znaleźć niesamowite miejsce do spania – Hostal Xue, gdzie obsługa się zakochała w naszych dzieciach. Żegnaliśmy się jak z dobrymi znajomymi. To kolejny przykład, że Kolumbijczycy są niesamowici.

Villa de Leyva – atrakcje

Miasto budzi się do życia chwilę przed zachodem słońca. Brukowane ulice zmieniają się w gwarną przestrzeń pełną spacerujących ludzi, a to szukających restauracji z dobrym jedzeniem, próbujących złapać taksówkę, czy po prostu chcących poczuć klimat tego miejsca.

Villa de Leyva ma niesamowity klimat po zachodzie słońca

My również białe miasto zwiedzaliśmy wieczorową porą. Bardzo nieśpiesznie i chyba mało turystycznie. Spędzaliśmy czas na głównym placu białego miasta, raczej obserwując to, co się dzieje dookoła, niż biegając z jednego punktu do drugiego. Mania i Jasio byli w trybie wakacyjnym, czyt. dwa lody dziennie, co też unieruchamiało nas w jednym punkcie.

Tzw. tryb wakacyjny

Idziemy na targ

Na przekór turystycznym trendom poszliśmy na lokalny targ. Musimy przyznać, że była to nie lada przygoda! Na wejściu powitała nas żywa świnia z prosiętami, a dalej było już tylko lepiej. Niesamowite warzywa i owoce, których nazw nie byliśmy w stanie zapamiętać, a te których pamiętamy wciąż nam przywołują w głowach niesamowite smaki, np. lulo albo guanabanana. A próbowaliście kiedyś zielonego mango z solą i cytryną?!

Tak się zaczyna targ w Villa de Leyva

Targ odwiedziliśmy głównie po to, by zjeść coś dobrego, lokalnego. Udało się i to jeszcze w takim trochę naszym stylu, siedząc między mieszkańcami Villa de Leyva, których widok gringo z dziećmi powodował mimowolne zatrzymywanie na nas wzroku. Jedliśmy platany z grilla przegryzane świeżo robionymi grillowanymi kiełbaskami podawanymi z gotowanym w mundurku ziemniakiem posypanym solą. Próbowaliśmy też grillowanego mięsa i podrobów (bardzo popularne w Kolumbii), a wszystko to popijaliśmy świeżo wyciskanym sokiem. 2/3 naszej szarańczy ograniczyło się do spróbowania rzeczy i pozostało wierne polskiej tradycji, czyli ziemniakowi. Za to Baśka, gdyby jej nie powstrzymywać, to zjadłaby i wypiłaby tyle, co dorosły człowiek. Za wszystko (a była to prawdziwa duża kolacja) zapłaciliśmy ok. 50 zł.

W okolicy Villa de Leyva

Rzemieślnicza stolica Kolumbii – Raquira

24 kilometry. Tyle nas dzieliło od małego miasta Raquira, które zyskało miano stolicy rzemiosła w Kolumbii. Mając na pokładzie Karolinę, wiadomo było, że próby wyperswadowania pomysłu odwiedzenia tego miejsca spełzną na niczym. Szczególnie, że w głowie Karoli już była ułożona lista rzeczy, które wrócą z nami do Polski.

Ceramika, dużo ceramiki

Pół dnia tyle zajęło nam przejście przez większość sklepów z rzemiosłem. Ilość rzeczy, które tam kupiliśmy do domu chyba była rekordowa ze wszystkich naszych podróży: cztery sztuki talerzy plato negro oraz dwie miseczki z tej samej czarnej gliny; narzuta na łóżko; słynna mochila, czyli ręcznie pleciona kolorowa torba, kolczyki, bransoletki i wisiorki. Nie zabrakło też ceramicznych magnesów na lodówkę.

To miasto to nasze odkrycie i zaskoczenie. Jak kiedyś zaczniemy parać się handlem kolumbijskimi rzeczami to wiedzcie, że mamy je właśnie stamtąd.

Kolumbijski Bałtów – dinozaury w Ameryce Południowej

Właściciele naszego hotelu odradzili nam odwiedzenie najbardziej znanej skamieliny i szkieletu dinozaura (El Fosil). Za to polecili nam, jako miejsce idealne dla dzieci, Park Gondava. Jest to odpowiednik polskiego Bałtowa. Musimy przyznać, że Mania i Jasio byli wniebowzięci, szczególnie Jasio, który ma fazę na dinozaury. Była to też dla nich niespodzianka i chyba miły przerywnik od miejsc “dla dorosłych”.