Hałas, spaliny i intensywne zapachy ulicznego jedzenia. Ogromne szklane wieżowce, szalone tuk-tuki, aparaty skierowane w stronę Jasia i Mani i setki kolorowych lapionów i światełek na wąskich uliczkach Rambuttri. Pierwsze nasze prawdziwie tajskie pad thai na śniadanie(!), owoce na patykach trzymane w szklanych pudełkach z lodem, salony masażu na każdym rogu i świątynie z wszechobecnymi posągami Buddy, gdzie czas płynie jakoś zupełnie inaczej. Tym powitał nas Bangkok z dziećmi – tętniące życiem 24 godziny na dobę, jedno z najszybciej rozwijających się miast na świecie. Miejsce, którego przed wylotem się obawialiśmy, a za którym po powrocie już zdążyliśmy zatęsknić

W Bangkoku spędziliśmy prawie 6 dni: tuż po przylocie z Polski poświęciliśmy 4 dni na oswojenie się z nim, potem traktowaliśmy to miasto jako kilku lub kilkunastogodzinny punkt przesiadkowy w inne części kraju. Każdego dnia odkrywaliśmy Bangkok z dziećmi z innej strony, za każdym razem coś innego nas zachwycało lub wprawiało w osłupienie.





O tym przeczytasz
Bangkok z dziećmi – Khao San i Rambuttri
Każdy, kto choć raz był w Azji, ten wie, że prawdziwe życie toczy się przede wszystkim na ulicy. Dlatego też większość turystów z całego świata swoje pierwsze kroki kieruje w stronę kultowej już backpackerskiej ulicy Khao San. Można tam znaleźć wszystko to, z czym Azja się kojarzy: uliczne stragany z aromatycznym jedzeniem, ubraniami, pamiątkami, miejsca noclegowe na każdą kieszeń, sklepiki z tradycyjnym tajskim rzemiosłem, muzykę na żywo w co drugiej knajpie, ale też McDonald’sa, Starcbucksa, Subwaya i włosko-tajską pizzę

Ponieważ Mario już wcześniej był w Tajlandii i poznał specyfikę mieszkania przy hałaśliwej Khao San, zdecydowaliśmy zatrzymać się nieopodal, przy trochę mniej tłocznej Rambutrri. Już pierwszego dnia zdaliśmy sobie sprawę, ze nie mogliśmy wybrać lepiej. Hotel (Rambuttri Village Inn), mimo że położony w odległości dwuminutowego spaceru od nocnego bakcpackerskiego życia, został wciśnięty w małą boczną uliczkę, dzięki czemu było miło i spokojnie. Nie bez znaczenia, przynajmniej dla ¼ naszej ekipy, był też fakt, że po intensywnym dniu zwiedzania, można było odpocząć taplając się w basenie na dachu hotelu :-).

To, co zapamiętamy na pewno z Rambuttri (poza najlepszym z całej naszej podróży masażem olejkiem kokosowym…., hmmm :-)), to przede wszystkim jedzenie: stragan na rogu Rambuttri i Khao San, od którego się trochę uzależniliśmy i przy którym jadaliśmy codziennie (do końca nie wiemy, co dokładnie lądowało na naszych talerzach, ale wiemy na pewno – było przepyszne), lody kokosowe w wydrążonym kokosie, owoce na patykach, po które zdarzało nam się wyjść o północy, jak już maluchy zasnęły i piwo, którego nie mogliśmy kupić, bo od 24:00 do rana obowiązuje prohibicja (!) i absolutnie obłędny shake z mango i kokosa.
Łodzią z dziećmi po kanałach Bangkoku
Dzięki wskazówkom Łukasza, wiedzieliśmy, że koniecznie musimy wybrać się na wycieczkę (Longtail Boat Canal Klong Tour) po rzece Chao Praya, która przepływa przez miasto. Nie zawiedliśmy się: kolorowa długa łódź, tzw. longtail, na którą jakimś cudem kupiliśmy bilety (1500 batów za całą naszą czwórkę, dosyć trudno było znaleźć miejsce sprzedaży – okazał się nim mały składany stolik, przy którym jadła obiad bileterka), zabrała nas w podróż w przeszłość. Cofnęliśmy się w czasie do początków XX wieku, kiedy Bangkok poprzecinany był ogromną rozgałęzioną siecią kanałów, pełniących funkcje dróg a życie toczyło się na wodzie. Ciężko nam było uwierzyć, że w ciągu zaledwie 100 lat miasto przeżyło tak niewiarygodny skok rozwojowy i zamieniło się w nowoczesną metropolię z sięgającymi nieba drapaczami chmur




Nasze maluchy z ciekawością przyglądały się Tajom spędzającym czas przed małymi kolorowymi domkami, położonymi wzdłuż kanałów. Ludzie wieszali pranie, myli naczynia, jedli obiad. Dzieci grały w piłkę, ptaki ćwierkały w klatkach, w domkach dla duchów czekały ciasteczka i coś do picia. Toczyło się zwykłe życie. Była w tym wszystkim jakaś magia, choć w zasadzie nic szczególnego się nie działo. Może po prostu zadziałała u nas wyobraźnia, klimat zachodzącego słońca wzbudził w nas jakąś taką tęsknotę za tym, co minęło i już nigdy nie powróci. Pewnie nie dowiemy się nigdy. Wiemy jednak, że jeśli będziecie w Bangkoku, powinniście zobaczyć miasto właśnie z tej perspektywy.


Okazuje się, że może być jeszcze głośniej – Chinatown w Bangkoku
O Chinatown w Bangkoku krążą legendy. O tym, że to największa chińska dzielnica w całej Azji i łatwo się w niej zgubić. Można też natrafić na historię o szajkach gangsterów, którzy wpadają nagle zebrać haracz od drobnych sprzedawców. O kieszonkowcach i najsłodszych słodyczach świata na ogromnych targowiskach. Wreszcie, o niewyobrażalnym chaosie, brudzie i spalinach





Na szczęście nasza wyprawa do Chinatown nie była aż tak intensywna. Co prawda, uciekaliśmy przed szalonymi tuk-tukami i taksówkarzami, próbując zmieścić się na wąskich chodnikach, na których nie zdążyli rozstawić jeszcze swoich stolików własciciele restuaracji i ulicznych stoisk (czasem to było prawdziwe wyzwanie!), ale głównie zachwycaliśmy się jedzeniem: próbowaliśmy krabów, langustynek, pączków na parze z nie do końca rozpoznanym przez nas nadzieniem i pieczonych kasztanów (przysmak Marianki). Nie mogliśmy oderwać wzroku od ogromnych neonów z chińskimi napisami na Yaowarat Road, znaleźć wolnego stolika w zatłoczonych ulicznych knajpkach i zdecydować się, na co rzeczywiście mamy ochotę (wszystko wyglądało obłędnie!).


A tu druga część naszego Bangkoku: Wielki smutek i tuk-tuki our love.
10 komentarzy
Dziękujemy za inspirację! Aż szkoda, że się minęliśmy! Byłaby niecodzienna sceneria do poznania się
Też załujemy strasznie! Ale nic straconego, proponujemy spotkanie po Waszym powrocie – będziemy mieli, co wspominać :).
Our little adventures ooo, to byłoby piękne spotkanie!!! Bywamy w stolicy od czasu do czasu, ale też zapraszamy do eksplorowania podpoznańskiej Puszczy Zielonki ;-) Ps. Czekam niecierpliwie na wpis o słoniach pod Chiang Mai- wciąż się wahamy co z tematem zrobić.
Uwielbiam wracać do Bangkoku. Chinatown w każdym mieście ma w sobie jakąś magię. Kocham zaglądać do świątyń. To wprowadza u mnie jakiś wewnętrzny spokój
Fakt, świątynie buddyjskie są rzeczywiście niezwykle magiczne. Panuje w nich taka specyficzna atmosfera, nawet jak pełno jest w nich turystów. A jakie jeszcze Chinatown koniecznie warto zobaczyc?
My jestesmy za 6 tyg tam :)
wielkie dzięki! czekam też na wpis poniedziałkowy, bo my za 9 dni lecimy do Bangkoku :)
No to możemy tylko napisać, że zazdrościmy :-).
my sobie też :D w planach mamy kilka miejsc w których i Wy byliście więc jak patrzę na zdjęcia…to już przebieram nogami z niecierpliwością ;-)
Bardzo dobrze wspominamy nasz pobyt w Bangkoku. Numerem jeden dla nas było i jest uliczne jedzenie, w którym zakochaliśmy się całkowicie :)