Główna » Bieszczady z dziećmi

Bieszczady z dziećmi

by Mario

Ostatni raz Bieszczady odwiedziliśmy dwa lata temu.  Był to dla nas czas wyjątkowy, ponieważ kilka tygodni wcześniej dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli dziecko. Teraz wracamy tam z dziećmi: 17-miesięczną Marianką i Jasiem, który pojawi się na świecie za niecałe 5 miesięcy. Ciążowe bieszczadzkie wyprawy stają się więc powoli naszą tradycją :-).

Jeśli Bieszczady z dzieckiem to tylko jesienią

Jesień to wymarzona pora na wyjazd w góry, które – tak jak Bieszczady – pokryte są głównie lasami liściastymi. Kolory, jakie przybierają drzewa, począwszy od żółtego, przez ochrę, szafranowy, śliwkowy i purpurowy, a skończywszy na głębokiej nasyconej czerwieni i oberżynie, są tak niesamowite, że czasem trudno uwierzyć, w to, co się widzi. Zwłaszcza, jeśli ma się szczęście i trafi się na słoneczną pogodę. Polecamy też wyjazd tuż po sezonie – szlaki są wtedy puste, jest cicho, spokojnie, a niebo jest na wyciągnięcie ręki. Mieliśmy wrażenie, że góry należą tylko do nas.

Bieszczady z dziećmi czy dadzą radę?

Bieszczady nie są zbyt wysokie, przez co jest to wymarzone miejsce na aktywny odpoczynek nawet dla kobiety w 5. miesiącu ciąży. Jest też to idealne miejsce na pierwszą poważną wspinaczkę z Manią na plecach. Pierwszy raz też podróżowaliśmy z inną rodzinką – Anią, Pawłem i 4-miesięcznym Julkiem.

Wyjechaliśmy z Warszawy w niedzielę rano, ale wiedzieliśmy, że nie mamy szans na dotarcie przed zmierzchem. Dlatego też pokonywaliśmy drogę nieśpiesznie. Zrobiliśmy dwugodzinny przystanek w Sandomierzu, gdzie zjedliśmy bardzo dobry obiad w Bistro Podwale. Ostatecznie na miejsce dotarliśmy chwilę przed 19. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w gospodarstwie agroturystycznym Rusinowa Polana  w miejscowości Dwerniczek. Miejscu, które jak się okazało kolejnego dnia, zauroczyło nas kompletnie.

Bieszczady – Połonina Wetlińska z dziećmi

Następnego dnia z samego rana dołączyli do nas Ania, Paweł i Julek. Zdecydowaliśmy, że na pierwszy raz Julka w nosidle ergonomicznym i nieznane możliwości Karoli idziemy na Połoninę Wetlińską. Dostać się tam można czterema różnymi szlakami. Najkrótsza trasa zaczyna się na Przełęczy Wyżna i trzeba poświęcić około półtorej godziny, żeby dostać się do Chatki Puchatka, czyli schroniska PTTK na szczycie Połoniny Wetlińskiej. My ostatecznie ruszyliśmy szlakiem żółtym, z Wetliny. Znaki pokazywały 4,5 godziny na szczyt. Po drodze obowiązkowy przystanek na Przełęczy Orłowicza.

Mania pierwsze wzniesienia dosłownie prześpiewała w nowym plecaku turystycznym Vaude Jolly, dopiero chwilę przed przełęczą zaczęła sygnalizować niezadowolenie z powodu braku snu. Do przełęczy Orłowicza dotarliśmy w szóstkę. Tam nasi towarzysze postanowili nie testować już dłużej cierpliwości Julka i zdecydowali się na powrót tą samą drogą. My z kolei ruszyliśmy Połoniną do schroniska. Mania, po 20-minutach marudzenia i ostatecznym wyregulowaniu siedziska plecaka, zasnęła.

AKTUALIZACJA
Wiemy czemu Mania tak płakała. Nieodpowiednia regulacja pasków na nóżki (strzemion) w plecaku turystycznym dla dziecka jest bardzo istotna. Zapewnia ona odpowiednie krążenie. Po prostu Manii zdrętwiały obie nóżki.

Dziesięć minut przed schroniskiem przebudziła się z ogromnym płaczem. Do samego schroniska nie mogła się uspokoić. Prawdopodobnie zmarzła. Ubraliśmy ją na cebulkę, wpakowaliśmy ją w wiatro- i deszczoodporny kombinezon, który mieliśmy na Islandii. Wydaje się nam, że po prostu w poprzednim nosidle ergonomicznym, my własnym ciałem jeszcze dogrzewaliśmy Mańkę, a w tym plecaku już niestety takiego komfortu nie miała. Kolejna lekcja dla nas.

Po wypiciu gorącej herbaty i zjedzeniu kanapek w Chatce Puchatka, czekało nas jeszcze zejście, właśnie do wcześniej wspomnianej Przełęczy Wyżna. Stamtąd busikiem do Wetliny, po zaparkowany samochód. W domu pojawiliśmy się przed 18.00.  Po całym dniu czuliśmy się potwornie zmęczeni, choć widoki wynagradzały nam całą wędrówkę. Sami zresztą oceńcie :-).

Bieszczady – Połonina Caryńska

Obudzeni przez Manię o 6:30 :-), ledwo zwlekliśmy się z łóżek. Zakwasy dopiero nadchodzą. A jak od dawna wiadomo, najlepszym lekarstwem jest kolejny wysiłek. Dziś ma być krócej, ale wyżej. Wchodzimy na Połoninę Caryńską (1287 m n.p.m.). Tym razem jeden samochód zostawiliśmy w Brzegach Górnych, gdzie mieliśmy kończyć nasz trekking, drugim zaś pojechaliśmy do Ustrzyk Górnych. Mani niedługo było trzeba, żeby opaść na poduszkę w plecaku. Tym razem miała na sobie jeszcze więcej warstw i cieplejsze buty. Duża część podejścia prowadzi przez wysoki bukowy las. Przez to też wydawało się nam dużo cieplej niż podczas wchodzenia na połoninę Wetlińską.

Cały trekking planowo powinien zająć nam około 3 godzin. Nam wydłużył się do 4,5. Mimo cudownej pogody, rosa i opady deszczu z poprzedniego tygodnia nie pozwoliły wyschnąć gruntowi i miejscami było bardzo błotniście i ślisko. Szczególnej uwagi wymagało od nas zejście. Każdy krok był wyzwaniem. Udało się nam przynajmniej raz zaliczyć poważny zjazd po błocie.

Bieszczady Rusinowa Polana

Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy nie kocha się od pierwszego wejrzenia, ale po krótkim poznaniu właścicieli i okolicy można się zauroczyć okolicznościami w jakich się znalazło. Bardzo miło było spędzić popołudnie na leniuchowaniu: krótkich spacerach nad Sanem niedaleko Rusinowej Polany, poznawaniu zwierząt Państwa Rusinów, zabawach kasztanami, szyszkami i liśćmi. Nie zabrakło też wyścigów samochodowych, drzemek w pięknym jesiennym słońcu, czytaniu książek i zajadaniu się pysznymi domowymi Rusinowymi przetworami. To był taki nasz przyjemny leniuszkowo-chilloutowy dzień.

W ogóle miejsce, w którym się znaleźliśmy jest niezwykłe. Gospodarze są serdeczni i pomocni, domki przytulne, jedzenie, takie rzeczywiście slow-foodowe, przygotowywane według tradycyjnych receptur (takie jak od babci w najcieplejszych wspomnieniach z dzieciństwa), mnóstwo zwierząt, drewniany plac zabaw dla dzieci (przypominający rzeźby Józefa Wilkonia!), staw z bieszczadzkim potworem :-), nieduży wyciąg narciarski, stadnina koni. No i cisza, gwiazdy i góry dookoła. Rusinowa Polana to bez wątpienia miejsce magiczne – chyba znaleźliśmy naszą bieszczadzką przystań.

Inne wpisy

12 komentarzy

Lidia Klebba 3 listopada, 2015 - 11:33

byliśmy z Mieszkiem w te wakacje :) jesienią widzę jest tam przepięknie!

Odpowiedz
Our little adventures 3 listopada, 2015 - 11:37

Jest jeszcze jedna zaleta. Nie ma tłumów :-)

Odpowiedz
Podróżniczek 3 listopada, 2015 - 11:01

Piękne, jesienne kolory, zazdrościmy tych widoków, cudowne….:)

Odpowiedz
Our little adventures 3 listopada, 2015 - 11:03

Dobra pogoda to podstawa w Bieszczadach, bez niej nie ma chyba takiego klimatu. Piszę chyba ponieważ nie udało nam się, na szczęście, trafić tej złej.

Odpowiedz
DzieciakiNaPoklad 2 listopada, 2015 - 21:03

nasze ukochane Bieszczady :) Zazdrościmy!

Odpowiedz
Our little adventures 2 listopada, 2015 - 21:36

Musimy się zatem tymi Bieszczadami jakoś podzielić :-).

Odpowiedz
Kasia Ryczer-Kolenda 2 listopada, 2015 - 17:34

Cudnie wyglądacie:)❤

Odpowiedz
Gosia Lel 2 listopada, 2015 - 16:07

Bieszczady – uwielbiam :) super, ze z bobasami (mam nadzieje, ze Mania nie obrazi sie na takie okreslenie) tez sie wszystko tak dobrze udało!

Odpowiedz
Our little adventures 2 listopada, 2015 - 16:56

No nie wiemy, nie wiemy Gosia czy Mania się nie obrazi. Wiesz to już dorosła kobieta jest :-).

Odpowiedz
Katarzyna M. Wyrzykowska 2 listopada, 2015 - 15:36

Jaś <3 :)

Odpowiedz
Our little adventures 2 listopada, 2015 - 19:21

No tak nam jakoś wyszło :-)

Odpowiedz
Katarzyna M. Wyrzykowska 2 listopada, 2015 - 19:41

pięknie wyszło :)

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.