Wstyd się przyznać, ale przez blisko 37 lat swojego życia nigdy nie byłem w Borach Tucholskich. Nie byłem też nigdy na rowerach z namiotami i z dziećmi, co jest jeszcze dziwniejsze przy ilości naszych aktywności. Te zaległości, dość spontanicznie, postanowiłem nadrobić w długi weekend majowy i – co więcej – wciągnąć w to całą rodzinę. Przyznam się, że musiałem trochę Karolę do tego pomysłu namawiać, ale często tak jest, że te spontaniczne wyjazdy obfitują później w dużo emocji, które zostają w nas najdłużej.
Okazało się, że Bory Tucholskie oferują wszystkiego co potrzebujemy: idealna dla dzieci trasa – Kaszubska Marszruta – małe miasteczka, gdzie potencjalnie można znaleźć nocleg, ale też całkiem rozbudowaną bazę kempingów. Spontanicznie, bez przygotowania i rezerwacji spakowaliśmy przyczepkę, fotelik i cztery rowery.
O tym przeczytasz
- 1 Idealna dla dzieci Kaszubska Marszruta…
- 2 Swornegacie – pierwszy rowerowy przystanek
- 3 Przez piaski Borów Tucholskich, ale z widokami
- 4 Na rowerach Przez Park Narodowy Bory Tucholskie
- 5 Piknik nad jeziorem – Kaszubska Marszruta z dziećmi
- 6 Rowery, namioty, dzieci – czyli pierwszy kemping
- 7 Wracamy na Kaszubską Marszrutę z dziećmi
- 8 Nowe rowerowe doświadczenia
Idealna dla dzieci Kaszubska Marszruta…
okazała się mało atrakcyjna. Ścieżka jest bardzo dobrze przygotowana, w większości szutrowa, ale biegnie w znacznej części odcinków zaraz obok dość ruchliwej drogi. Dlatego też nasz pierwotny plan był modyfikowany na bieżąco. Po prostu nie chcieliśmy jechać ścieżką rowerową blisko warkotu samochodów.
Z intensywnego patrzenia na mapę wyszło nam, że naszą przygodę z Borami Tucholskimi i rowerami zaczęliśmy w miejscowości Charzykowy. Tak się nam wydawało i całkiem słusznie, że to dobry punkt na start. Zapakowani do granic możliwości: 2 namioty, 4 maty, 4 śpiwory, 1 hamak, jedzenie na 2 dni, ciuchy w 2 sakwach rowerowych (głównie merynosy + warstwy przeciwdeszczowe), itd. Wszystko to spakowaliśmy głównie do przyczepki Thule Sport 2 – z dodatkowym bagażnikiem. Szczerze, miałem obawy, że ja w ogóle będę w stanie uciągnąć taki zestaw. Całkiem nieuzasadnione.
Swornegacie – pierwszy rowerowy przystanek
Wystartowaliśmy dość późno, dlatego pierwszy odcinek nie mógł być zbyt długi. Miejscem docelowym była wieś Swornegacie. Nazwa nie ma nic wspólnego z bielizną. Pochodzi od dwóch kaszubskich słów: swora, czyli warkocz pleciony z korzeni sosnowych, wykorzystywany do umacniania, czyli gacenia, brzegów (gacy) jezior i rzek przez mieszkańców.
Zanim jednak dotarliśmy do Swornychgaci musieliśmy pokonać 17,5 km. To były kilometry z przygodami. Najpierw w rowerze Jasia poluzowała się linka od przerzutek, co w zasadzie uniemożliwiało mu podjazd po jakąkolwiek górę – dość sprawnie naprawiliśmy. Chwilę później Mania zaczęła narzekać na ból brzucha. Po kilku kilometrach ból stał się nie do zniesienia i musieliśmy robić dodatkowy przystanek. Prawdopodobnie wyszły jej bokiem wyścigi z Jasiem i złapała ją kolka. Ostatnie trzy kilometry siedziała w przyczepce a jej rower wylądował na przyczepce. Z tego powodu postanowiliśmy, że namiot na odludziu to nie jest najlepsza z możliwych opcji. W Swornychgaciach zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym pensjonacie. Nie będziemy się tu o nim rozpisywać – czysto, schludnie, w uczciwej cenie jak za pokój z kuchnią, łazienką i pięknym widokiem na jezioro.
Przez piaski Borów Tucholskich, ale z widokami
Trasa Kszubskiej Marszurty z Charzyków wiedzie piękną ścieżką wzdłuż Jeziora Charzykowskiego. Zaraz po opuszczeniu miasteczka zaczynają się piękne sosnowe bory, które będą już nam towarzyszyły w zasadzie prawie do samego końca naszej rowerowej przygody w Borach Tucholskich.
Zaraz za wsią Małe Swornegacie przeskoczyliśmy na brzeg innego jeziora – Karasińskiego. Zmieniliśmy też niestety jakość ścieżki. Zjazd z wyznaczonej trasy Kaszubskiej Marszruty okupiliśmy tym, że zaczęły się piaski, niekończące się piaski i to na tyle głębokie, że nie dało się jechać i trzeba było zejść z roweru i go pchać. Uwierzcie, że było to nie lada wyzwanie dla wszystkich. Było też nauczką na tyle mocną, że w kolejnych dniach pytaliśmy się mieszkańców, czy na danej ścieżce jest piach i czy można nią z dziećmi spokojnie przejechać.
Na rowerach Przez Park Narodowy Bory Tucholskie
Od początku wydawało się nam to dziwne, że Kaszubska Marszruta omija w zasadzie sam Park Narodowy Bory Tucholskie. My zdecydowaliśmy, że zdecydowanie nie chcemy go omijać i ruszyliśmy ze Swornychgaci ścieżką do wsi Owink, a następnie ścieżką przecinającą cały park z południa na północ. Oczywiście nie udało nam się uniknąć naszej ulubionej nawierzchni, czyli piachu. Jednak to, co działo wokół nas, wynagradzało nam trudny początkowego odcinka. Przede wszystkim, mimo długiego weekendu majowego, spotkaliśmy niewiele osób po drodze. Cisza, spokój i piękny las z drzewami rosnącymi jak od linijki.
Po drodze zahaczyliśmy również o kładkę widokową – Pętlę Lipinickiego – nad zalanym torfowiskiem. Miejsce bardzo ciekawe, idealne na krótki przystanek w czasie rowerowej przygody. Rosną tam m.in. rośliny zjadające zwierzęta. Jak się domyślacie, dzieciaki były zachwycone.
Piknik nad jeziorem – Kaszubska Marszruta z dziećmi
W Borach Tucholskich fajne też jest to, że jest tam mnóstwo miejsc do piknikowania. W zasadzie co chwilę mamy jakiś fajny teren z fantastycznym widokiem: miejscówkę nad jeziorem czy leśną polanę. My zazwyczaj wybieraliśmy miejsce nad jeziorem. Dzieci mogą się wybiegać po plaży, wejść na pomost czy porzucać kamienie do wody. A my w tym czasie możemy spokojnie przygotować posiłek.
Rowery, namioty, dzieci – czyli pierwszy kemping
Mamo, dziś śpimy na kempingu! – to w zasadzie hasło przewodnie drugiego dnia. Nie było wyjścia, szukamy kempingu. W końcu po coś ciągniemy te wszystkie rzeczy ze sobą. Padło też na kemping ponieważ, po blisko 23 km nie mieliśmy w zasięgu żadnego pensjonatu czy agroturystyki.
Znalezienie kempingu w tych okolicach nie stanowi z kolei żadnego problemu. My zatrzymaliśmy się na kempingu we wsi Czernica. O tej porze roku niestety były nieczynne prysznice, ale przez jedną noc nie jest to element niezbędny – w końcu mogliśmy sobie zrobić, tzw. „dzień dziecka”.
Jednak to, co zapamiętamy z tego miejsca, to nieziemski zachód słońca nad jeziorem Kosobudno. Zresztą, sami zobaczcie.
Wracamy na Kaszubską Marszrutę z dziećmi
Ostatni dzień i ostatni odcinek to trasa, która wiedzie już prawilną Kaszubską Marszrutą. Oczywiście mieliśmy plan, żeby jednak nie jechać przy drodze, ale właściciel kempingu dał nam jasno do zrozumienia, że z całym naszym dobytkiem powinniśmy wybrać jednak szutrową „rutę” niż piaszczystą ścieżkę w lesie. Bogatsi o doświadczenia z pierwszego odcinka, jakoś nie upieraliśmy się przy naszym pomyśle.
Przez 2,5 dnia pokonaliśmy łącznie ponad 64 km.
Wiecie, co nas najbardziej zaskoczyło? Zero narzekania u dzieci. Ani razu nie pojawiły się pytania: Daleko jeszcze? A po co tu jedziemy? Ja już nie chcę! Sami jesteśmy tym faktem mocno zaskoczeni. Może nasze codzienne jazdy rowerem po Warszawie wreszcie zaprocentowały? Może dzieciakom było po prostu dobrze?
Nowe rowerowe doświadczenia
Jeszcze słowo o rowerach. Na Kaszubską Marszrutę z dziećmi wybraliśmy się z pożyczonymi rowerami dla dzieci. Jasio wsiadł pierwszy raz po swoim Squishu 18 cali na 20-calowy Kubikes z przerzutkami, a Mania zamieniła swojego Wooma 4 na 24 calowego Froga. W obu przypadkach mieliśmy pewne obawy o to, jak sobie poradzą – Jasio z przerzutkami i ogarnięciem zmiany np. przed wzniesieniem, a Mania ze znacznie inną pozycją na rowerze między Woomem a Frogiem. W obu jednak przypadkach znowu nasze obawy były nieuzasadnione i w momencie jak musieliśmy oddać rowery do wypożyczalni (Dzieciaki w plecaki), nasze dzieci nie chciały już jeździć na swoich „starych” rowerach.
Basia podróżowała albo w foteliku rowerowym na rowerze Karo albo – kiedy miała akurat porę drzemki – przesiadała się do przyczepki. Wtedy jeden z plecaków wędrował na fotelik do Karo. Takie rozwiązanie bardzo fajnie się nam sprawdziło.