Nie wiem jak Wy, ale my mamy często tak, że kupujemy bilety dość spontanicznie, nie zagłębiając się zbytnio w temat cen noclegów, żywności czy pogody. Wiele razy wyszło nam to na dobre, ale czasami zdarza się nam niemiło zaskoczyć.
Tak też było z Jordanią. O ile bilet do tego kraju jest śmiesznie tani (120 zł), tak koszt wizy na lotnisku w Ammanie jest blisko dwukrotnie wyższy. Tak więc krótki wypad naszej czteroipóletniej rodziny (dzieci też płacą) na „dzień dobry” miał nas kosztować 880 zł.
Rozpoczęliśmy zatem gorączkowe poszukiwania. Nagle zrozumieliśmy, dlaczego wszyscy chcą przekraczać granicę lądową między izraelskim Ejlatem a jordańską Akabą. W naszym przypadku nie urządzała nas zmiana biletów. Pozostało nam dalsze poszukiwanie możliwości zwolnienia z opłaty wizowej. Po przeszukaniu kilkunastu stron i jeszcze większej liczby odesłań trafiliśmy tu.
O tym przeczytasz
AKABA W 48H
Czemu nie, pomyśleliśmy. Lądujemy wieczorem, co za różnica, czy Mania i Jasio usną po drodze do stolicy Jordanii, czy do Akaby położonej na jej południowym krańcu. Jedyna różnica dla kierowcy, który będzie musiał spędzić za kierownicą dodatkowe 3,5h.
Pojawił się jednak problem. Nikt nie potrafił potwierdzić, jak wygląda cała ta procedura. Czy musimy mieć – do okazania na lotnisku – rezerwację noclegu, gdzie się dokładnie zgłosić w tej Akabie, czy nas w ogóle puszczą na lotnisku? Tych niewiadomych było całkiem sporo.
KONTROLA NA LOTNISKU W AMMANIE
Kilka z nich miało się rozwiać chwilę po wylądowaniu. Na lotnisku znajdziecie dwa rodzaje stanowisk celników: z napisem Jordan Pass i płatna wiza oraz takie bez napisu. My wybraliśmy te drugie. Niemiły Pan (nie musi wcale być miły po kilku godzinach wbijania pieczątek) na szybką informację o tym, że jedziemy od razu do Akaby, odburknął pytaniem, czy chcemy wizę. My, że nie! Ale chwilę, jak to nie chcemy?! Chcemy, ale nie chcemy płacić. Ta informacja pozostała bez komentarza. Pan wbił nam w paszportach pieczątki i kazał iść dalej.
BIURO ASEZa
Aqaba Special Economic Zone – to biura tej agencji rządowej szukamy. Google daje nam jakieś namiary Jak się okazuje, całkiem poprawne, choć samo zdjęcie zaznaczone na mapach nie napawa optymizmem. Miało być biuro, a okazał się być ogromny budynek rządowej agencji o podwyższonym bezpieczeństwie. Zagadany przez nas urzędnik na parkingu potwierdził, że dobrze trafiliśmy. Po obejrzeniu naszych paszportów podrapał się w głowę i stwierdził, że nie rozumie, po co przyjechaliśmy, ponieważ wizy mamy już wbite.
Jednak my za dużo już widzieliśmy w czasie naszych podróży, żeby się tak łatwo poddać. Pan, widząc nasz brak przekonania, stwierdził, że zadzwoni do szefa i się upewni. Minutę później upewnił się, że gada głupoty, ponieważ, żeby wiza rzeczywiście była bezpłatna, musimy dostać potwierdzenie rejestracji.
Już sam zostałem zaprowadzony przez owego szefa na piętro -1, gdzie bez kolejki, w zadymionym od papierosów pokoju kazano mi wypełnić cztery druczki. Pięć minut później, z kilkoma komórkami rakowymi w płucach więcej, ale z czterema podstęplowanymi kwitkami opuściliśmy biuro ASEZa. Kwiatki te trzeba okazać na lotnisku.
Wszystko okazało się bajecznie proste. Jeśli więc planujecie zwiedzać całą Jordanię, warto zaplanować swoją podróż tak, by po lądowaniu w Ammanie, znaleźć się w ciągu 48 godzin w Akabie. Unikniecie w ten sposób opłaty wizowej.
Ciekawostką jest to, że podczas kontroli na lotnisku w Ammanie, już w drodze do Warszawy, nikt od nas nie żądał okazania tego kwitka. Na nasze pytanie o stopień kontroli tych dokumentów zobaczyliśmy uśmiech na twarzy celnika. Machnął ręką i kazał iść dalej. Podrążyliśmy jednak temat i okazuje się, że to, co mieliśmy w paszporcie to była rzeczywiście wiza wydana na Akabę i że w zasadzie tyle wystarczy.
❥ ❥ ❥
Jeśli marzycie o podobnej podróży, to kliknijcie w obrazek poniżej. Być może właśnie zaczyna się Wasza przygoda życia! ❥
❥ ❥ ❥
36 komentarzy