Główna » Edukacja domowa naszych dzieci – dlaczego robimy tylko niezbędne minimum?

Edukacja domowa naszych dzieci – dlaczego robimy tylko niezbędne minimum?

by Karo

Nie ciśniemy naszych dzieci do lekcji. Nie zmuszamy do siedzenia nad książkami. W swojej polskiej edukacji domowej dzieci robią tylko niezbędne minimum, podstawę programową, która będzie im potrzebna do zdania egzaminów klasyfikujących ich do następnej klasy. A jednak nasze dzieci cały czas się uczą.

Jak to możliwe? Czytajcie dalej, a wszystko Wam wyjaśnię.

★★★

Podstawa programowa to podstawa. Reszta to dodatki

Pisałam Wam już o tym na samym początku naszej przygody z edukacją domową. Podstawa programowa w młodszych klasach szkoły podstawowej to tak naprawdę kilkanaście podstawowych zagadnień z edukacji matematycznej, polonistycznej i przyrodniczej, które dzieci powinny opanować przed przejściem do kolejnego etapu, klas 4-6. Opiera się na ćwiczeniu pisania, czytania, liczenia, poznawania otaczającego świata i wyciągania z tego prostych wniosków.

Każdy rodzic, który decyduje się na przejście ze swoim dzieckiem na edukację domową i otrzyma na to zgodę od dyrekcji szkoły, do której zapisane jest dziecko, otrzymuje od wychowawcy klasy listę zagadanień, które dziecko powinno opanować w danym roku szkolnym. Zagadnienia te odpowiadają podstawie programowej obowiązującej w polskim systemie szkolnictwa.

★★★

Strach ma wielkie oczy – edukacja domowa w praktyce

Kiedy my dostaliśmy od nauczycielek naszych dzieci wytyczne, co będzie sprawdzane na egzaminie klasyfikującym nasze dzieci do następnej klasy (Jasia do 2 klasy SP, Manię do 3 klasy SP), odetchnęliśmy z ulgą. Poza jednym czy dwoma zagadnieniami, nad którymi musieliśmy przysiąść, pozostała część to tak naprawdę umiejętności, z którymi przeciętny siedmio- czy ośmiolatek bez problemu sobie poradzi (celowo piszę przeciętny, bo wiem, że są dzieci z różnymi wyzwaniami, dla których normy rozwojowe są ustalane indywidualnie).

★★★

Co jest w podstawie programowej pierwszej i drugiej klasy szkoły podstawowej?

Nie będę przeklejać tutaj całego rozporządzenia ministerialnego, bez problemu możecie je znaleźć w Internecie. Pokażę Wam tylko kilka przykładów. I tak dziecko, które kończy pierwszą klasę powinno rozpoznawać wszystkie litery alfabetu, utrzymywać pismo w linii w zeszycie, tworzyć liczbę pojedynczą i mnogą rzeczowników, rozwiązywać równania z niewiadomą w okienku, odczytywać pełne godziny na zegarze, układać w porządku alfabetycznym wyrazy, itd.

Druga klasa jest nieco bardziej skomplikowana, bo poza doskonaleniem nauki czytania i pisania, dochodzi do tego umiejętność dodawania i odejmowania do stu bez przekraczania progu dziesiątkowego (do dwudziestu z przekroczeniem progu), konstruowanie własnych wypowiedzi, branie udział w scenkach darmowych, rozpoznawanie figur geometrycznych, odczytywanie godziny na tarczy zegara, temperatury na termometrze, wagi na wadze, itd.

★★★

Jak wygląda nasza edukacja domowa w praktyce?

Przyznam Wam, że początkowo skrupulatnie przykładałam się do sumiennego pilnowania naszego grafiku z polskimi lekcjami. Po kilku tygodniach zobaczyłam, że nie jest to dobra droga dla naszej rodziny. Dlaczego piszę „dla rodziny” a nie dla dzieci? Bo w tym wszystkim jestem także ja, mama. Zrozumiałam, że ważniejsze od „odbębnionych lekcji” jest dla mnie to, co faktycznie dzieci z tego wynoszą a także to, jak ja się w tym wszystkim mam. Kilka tygodni temu zrobiłam nawet na ten temat rolkę na Instagramie – idealnie oddaje to, jak wygląda nasze domowe nauczanie.

★★★

Odszkolnianie się to proces. A proces wymaga czasu

Proces „odszkolniania się” zaczął się u mnie dawno, zanim jeszcze nasze dzieci zmieniły publiczną warszawską podstawówkę na edukację domową w Tajlandii. Sama wychowałam się w rodzinie nauczycielskiej (rodzice to nauczyciele, połowa rodziny także), na swoich interdyscyplinarnych studiach miałam dużo przedmiotów dotyczących rozwoju dziecka, psychologii i tego, jak uczy się nasz mózg. Dużo czytałam, słuchałam, rozmawiałam ze ekspert(k)ami od edukacji pozaformalnej (moich rozmów możecie posłuchać m.in. tu: Edukacja domowa – fanaberia rodziców czy realna potrzeba dzieci? albo tutaj: Nigdy nie chodziłem do szkoły). Wiedziałam, że polski system szkolnictwa nie nadąża za zmieniającymi się warunkami, w jakich żyjemy i nie przygotowuje do tego, jak będzie wyglądać życie naszych dzieci, kiedy one same wkroczą w dorosłość.

Ostatecznie, po naszym rocznym doświadczeniu w publicznej warszawskiej podstawówce, stwierdziliśmy, że chcemy spróbować inaczej. Mimo że nauczycielki naszych dzieci i dyrekcja szkoły są naprawdę wspaniali (pozdrawiamy Was bardzo ciepło!), to zwyczajnie sam system przestał nam odpowiadać. Chcieliśmy doświadczyć czegoś innego.

Zadaliśmy sobie podstawowe pytanie….

★★★

Po co dzieciom szkoła? Szkoła a kompetencje przyszłości

No właśnie, po co tak naprawdę dzieciom szkoła? Badania psychologów, obserwacje terapeutów, badaczy życia ludzi z całego świata mówią jedno. Obecny system edukacji, który jest realizowany w większości szkół, koncentruje się na wynikach. Skupia się na osiągnięciach (są oczywiście szkoły-wyjątki i chwała im za to!).

System nie bierze pod uwagę czegoś tak trudno mierzalnego jak „dobrostan życia człowieka”, jego kompetencji społecznych, umiejętności radzenia sobie ze stresem, odporności na stres, na nieprzewidywalność życia i ciągle zmieniające się warunki, w których żyjemy. Nie bierze pod uwagę zmian klimatycznych, których wszyscy doświadczamy, nie sprzyja empatii, nie uczy zadawania pytań, kwestionowania niesprawiedliwych ocen, reagowania na to, kiedy dzieje się komuś krzywda.

Nam nie zależy na tym, by nasze dziecko znało na pamięć budowę pantofelka czy znało wszystkie zasady stosowania wyjątów ortograficznych (choć muszę przyznać, że ja – jako polonistka – bardzo długo miałam ogromny stres z tym związany i nie wyobrażałam sobie inaczej). Nam zależy na tym, by nasze dzieci potrafiły wyszukać potrzebne im informacje, odnaleźć drogę, kiedy się zgubią (dosłownie i w przenośni), ocenić ryzyko związane z jakimś działaniem, także to finansowe. Żeby potrafiły zadbać o swój budżet. Chcemy, by potrafiły czytać ze zrozumieniem, umiały współpracować w grupie, nawiązywać relacje z ludźmi z całego świata i z różnych kultur, żeby wiedziały, jak reagować, kiedy ktoś przekracza ich granice.

No i dzięki temu wszystkiemu, żeby nasze dzieci znalazły w przyszłości pomysł na samych siebie.

Tego wszystkiego nie nauczy ich szkoła. Tego nauczy ich życie i doświadczanie. A na to muszą mieć czas. Edukacja domowa nam to umożliwia.

★★★

Czas na lekcje. Jeszcze więcej czasu na… dzieciństwo

Dlatego też wiedziałam, że jeśli zdecydujemy się na przejście na edukację domową z naszymi dziećmi, do realizowania podstawy programowej wykorzystamy jedno proste, oszczędzające nasz (i rodziców i dzieci) czas, narzędzie. Zdecydowaliśmy się na współpracę z Centrum Nauczania Domowego (o szczegółach pisałam tu), które stworzyło Platformę dla dzieci z klas 1-8 szkoły podstawowej, na której zamieszczony jest cały materiał ze szkoły zawierający podstawę programową. I co bardzo ważne dla mnie: zgodny z założeniami edukacji 4.0 – komptencjami XXI wieku: nieprzeładowany teorią, zawierający dużo interaktywnych ćwiczeń, pytań do samodzielnego myślenia

Świetnie rozwiązana jest też kwestia organizacji całego materiału: całość podzielona jest na konkretne lekcje i tygodnie nauki. Rodzice nie muszą martwić się o „plan lekcji”, nie poświęcają też czasu na samodzielne przygotowywanie materiałów z podstawy programowej. Dzieciaki zaś wiedzą, co mają robić.

A cała nasza rodzina ma czas na życie: rozwijanie interesujących dzieciaki tematów, granie w gry, czytanie książek, spacery po plaży, pływanie, wspólne gotowanie, pieczenie ciasteczek, chodzenie na wycieczki, spędzanie czasu z innymi dziećmi, bawienie się z psem, rysowanie, malowanie, wchodzenie na drzewa, opiekowanie się zwierzętami.

Czas na nudę i na myślenie o niebieskich migdałach.

Czas na ciszę.

I czas na zanurzanie się w nową kulturę.

Dzieci mają czas na swoje dzieciństwo, my mamy czas na bycie rodzicami. Bez spinania się, bez sztywnych harmonogramów.

★★★

Platforma jest online, więc to dodatkowy czas przed ekranem?

Moja początkowa obawa dotycząca tego, że po przejściu na edukację domową i korzystaniu z Platformy, nasze dzieci będą dużo czasu spędzać przed ekranem komputera, rozwiała się w zasadzie po kilku dniach używania jej. Zrobienie lekcji z całego tygodnia zajmuje naszym dzieciom od godziny (1 klasa) do dwóch (2 klasa). Z reguły siadają do lekcji raz albo dwa razy w tygodniu. Poza tym, nie wszystko jest online. W każdym tygodniu nauki z platformy można pobrać pdfy z kartami pracy z ćwiczeniami powtórzeniowymi.

Jeśli dodać do tego 30 minut codziennego kontaktu z ekranem (kreskówki, gry, bajki – każdy wybiera to, co lubi w ramach przez nas wyznaczonych), około godziny porannego oglądania filmów przyrodniczych (mamy zasadę, że codziennie rano dzieciaki mogą oglądać tylko filmy dokumentalne związane ze zwierzętami, ciałem człowieka albo naturą) i w weekendy jeden albo dwa filmy na dużym ekranie plus matematyczne gry online, to w mojej ocenie mamy naprawdę ładny wynik.

Przejście od filozofii no screen do nauki korzystania z technologii

Poza tym, im dłużej przyglądam się temu, jak zmienia się nasza rzeczywistość, to, jak nowe technologie coraz bardziej zadomawiają się w naszej codzienności, to tym bardziej jestem przekonana, że nie o sam czas przed ekranem tutaj chodzi. Kiedyś byłam ogromną wyznawczynią dzieciństwa w duchu unplugged czy filozofii no screen.

Teraz, jak dużo więcej na ten temat czytam, wiem, że kompetencją, w którą chciałabym wyposażyć nasze dzieci, jest umiejętność korzystania z nowych technologii w sposób zrównoważony. Bo przecież technologia AI już staje się częścią naszego życia. A im dzieci będą starsze, tym ten obszar będzie coraz większy – świat współczesnych maluchów jest diametralnie inny od naszego, rodziców urodzonych w latach 80. i 90.-tych XX wieku.

Dla dzisiejszych dzieciaków sprawdzanie wszystkiego w Internecie czy rozmawianie z przyjaciółmi i rodziną na fejsczasie jest tak samo oczywiste, jak dla nas oglądanie dobranocek i słuchanie radia, kiedy byliśmy mali. Ważny jest po prostu balans pomiędzy czasem przed ekranem a czasem spędzonym poza nim.

★★★

Czy naszym dzieciom nie brakuje kontaktu z rówieśnikami?

To jeden z bardzo częstych mitów, które ciągle pokutują u osób, które mają mało do czynienia z edukacją domową. Wyjeżdżając do Tajlandii, my też się tego bardzo obawialiśmy. Czy nasze dzieci będą tęsknić za rówieśnikami ze szkoły i przedszkola, czy się odnajdą w nowym otoczeniu? Czy nie będzie im brakowało polskojęzycznych kumpli?

Na samym początku rzeczywiście Mania z Jasiem mieli ogromną potrzebę stałego utrzymywania relacji z kilkoma najbliższymi przyjaciółmi ze szkoły. Dzwonili do siebie na Whatsappie i na Messengerze, zastanawiali się, co w danej chwili robią ich szkolni koledzy i koleżanki.

Teraz, po 5 miesiącach, dzieciaki dzwonią tylko do najbliższych przyjaciół, z którymi znają się od urodzenia. Utrzymują też stały kontakt z ważnymi dla nich dorosłymi: naszymi przyjaciółmi czy rodziną. Do rówieśników ze szkoły dzwonią bardzo rzadko. Najwyraźniej przetrwały te relacje, o które dbają obie strony, i my i te osoby, które zostały w Polsce.

Co robimy tu na miejscu, by dzieci miały kontakt z innymi dziećmi?

Od początku wiedzieliśmy, że chemy, by nasze dzieci miały stały kontakt z innymi dziećmi i innymi dorosłymi na Wyspie. Dlatego też od razu po przyjeździe zapisaliśmy je do kanadyjsko-tajskiej malutkiej szkoły z alternatywną edukacją na Lancie (więcej poczytacie o tym TUTAJ). Cała nasza trójka nie tylko uczy się angielskiego i tajskiego w praktyce, ale też buduje codzienne relacje z dziećmi z Wielkiej Brytanii, z Kanady, Tajlandii, Izraela, Norwegii czy Polski.

Dbamy też o nawiązywanie relacji z innymi polskimi rodzinami z dziećmi, które tak jak my, przeprowadziły się na Lantę. Zawiązujemy też przyjaźnie z dorosłymi, którzy nie mają dzieci. Na nowo tworzymy swoją małą społeczność, swoją własną wioskę, o której pisała Agnieszka Stein.

★★★

Jak nasza edukacja domowa będzie wyglądała dalej?

Czy nasze życie zawsze będzie tak wyglądało? Tego nie wiem. Na razie mogę śmiało powiedzieć, że ten model życia nam się bardzo sprawdza. Testujemy go, doświadczamy, oswajamy z różnych stron. Najtrudniejsze było wyjście z własnej strefy komfortu. Teraz jest nam po prostu dobrze. Widzimy, jak dzieciaki rozkwitają, jak odnalazły się w nowym otoczeniu, jak korzystają z warunków, które tutaj mamy. Czujemy też, że w naszych głowach na nowo układają różne ważne klocki, zmieniają się priorytety.

Ale jak znam siebie i Mario, mojego męża, za jakiś czas powiemy „sprawdzam” i podejmiemy decyzję, co dalej. Jest jeszcze tyle miejsc i światów, które chcemy odkryć. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

★★★

Tekst powstał we współpracy z Centrum Nauczania Domowego.

★★★

Zostań z nami na dłużej!

Inne wpisy

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.