2,9K
Deszcz, deszcz ze śniegiem, śnieżyca, piękne słońce i wiatr. Tak wyglądała nasza pierwsza godzina na Islandii. Wyspa przywitała nas tym, co ma najlepszego: zmiennością. Tu nic nigdy nie jest takie samo, nic nie jest takie, jak wcześniej sobie wyobrażaliśmy. Każde miejsce może wyglądać na 100 różnych sposobów, w zależności od tego, kiedy je odwiedzamy. Niebo może mienić się wszystkimi kolorami tęczy, góry mogą wyglądać albo groźnie i majestatycznie, albo sprawiać wrażenie wielkich łagodnych babek z piasku. Poza tym morze, wulkany, lodowce, ciągnące się w nieskończoność plaże, pola i łąki. No i wiatr – cała Islandia jest jednym wielkim podmuchem wiatru.
Zabukowany wcześniej przez nas domek dostępny był dopiero następnego dnia, więc pierwszą noc na Islandii spędziliśmy w ramach couchsurfingu. Na miejsce dotarliśmy grubo po północy, dzieciaki zasnęły nam w aucie w drodze z lotniska w Keflaviku. Tym, co nas kompletnie zaskoczyło była wielkość domu: mieliśmy wrażenie, że mieszkają tam albo krasnoludki albo ktoś, kto celowo ograniczył swoje potrzeby do minimum. Domek składał się z dwóch małych pokoi, mikrokuchni i mikroskopijnej toalety. Prysznic został ukryty w piwnicy, jednak właściciel domku z niego nie korzystał, bo pomieszczenie miało jakiś metr wysokości. Mył się więc na basenie.
Noc spędziliśmy na wąskim jednoosobowym łóżku (ja plus dzieciaki) i na materacu rozłożonym na podłodze (Mario), który zajął w pokoju całą podłogę. Na szczęście było bardzo ciepło ;-). W domu był też kot, co wzbudziło ogromną radość u Mani i Jasia. Klementyna towarzyszyła nam przy jedzeniu, siedząc na stole obok kanapek, czasami dawała się nawet głaskać. Tak bardzo nas polubiła, że postanowiła chyba pokazać nam okolicę, czmychając z domu przy pierwszej nadarzającej się okazji. A ponieważ właściciela nie było już wtedy z nami, mieliśmy nie lada problem, żeby przyprowadzić ją z powrotem. Na szczęście dzięki małemu przekupstwu jakoś nam się udało.
Cały wczorajszy dzień spędziliśmy na małych wycieczkach po okolicy: pojechaliśmy zobaczyć wodospady na polu ukształtowanym z zastygłej lawy, podziwialiśmy ogromne góry, obserwowaliśmy dzikie konie (piękne jest to, że zwierzęta na Islandii są tak wszechobecne – świetna sprawa dla dzieciaków) i próbowaliśmy przedrzeć się przez ogromną śnieżycę. Doświadczyliśmy chyba wszystkich warunków pogodowych, jakie mogą być o tej porze na wyspie.
Kiedy późnym popołudniem dotarliśmy do naszego domku pod Akranes , położonego w małej zatoce w cieniu wielkiej góry, odetchnęliśmy z ulgą. W środku było ciepło i przytulnie, przez wielkie okno było widać groźne fale rozbijające się o brzeg, a w dłoniach mieliśmy gorącą herbatę. Do szczęścia brakowało nam tylko zorzy. Ale na nią chyba przyjdzie nam trochę poczekać.
Partnerem wyjazdu na Islandię jest CASAMUDNO.