Główna » „Nażyć się” Marty Iwanowskiej-Polkowskiej. Książka, która zmieni Twój świat.

“Nażyć się” Marty Iwanowskiej-Polkowskiej. Książka, która zmieni Twój świat.

by Karo

Prawdopodobnie najważniejsza książka mojego dorosłego życia. Książka, dzięki której chce się żyć. Dzięki której wiesz, że jeśli Ty sama nie polubisz się ze swoim życiem, nie dasz sobie prawa do dobrego, szczęśliwego życia, nikt tego za Ciebie nie zrobi. “Nażyć się. Jak zacząć nażywać się od dziś, pamiętać o tym jutro i już nigdy o sobie nie zapomnieć” Marty Iwanowskiej-Polkowskiej.

❤❤❤

Przypadek? Nie sądzę!

Kiedy kilkanaście miesięcy temu napisała do mnie kobieta, której zupełnie nie znałam, żeby zaprosić mnie do swojego podcastu o odwadze, pomyślałam sobie, że chyba musiała mnie z kimś pomylić. Wywiad ze mną? Ale o czym? I w ogóle co to za tytuł podcastu, “Urzeczywistnij swoje ja”? Co tam trzeba urzeczywistaniać? I jakie ja? Brzmiało to dla mnie cokolwiek podejrzanie. I jeszcze ta odwaga. Czy ja naprawdę jestem aż taka odważna, żeby o tym opowiadać?

❤❤❤

Pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć

Zaczęłam googlować. Kim jest ta kobieta, czym się zajmuje, dlaczego to właśnie do mnie napisała. Po kilku minutach researchu coś zaklikało. Od razu wiedziałam, że będzie z tego coś więcej, niż tylko ta jedna rozmowa. Zaczęłyśmy do siebie pisać, Marta przeprowadziła ze mną rozmowę, podcast został opublikowany kilka tygodni później. Zaczęłam dostawać mnóstwo wiadomości, że dzięki naszej rozmowie wiele kobiet zaczęło trochę inaczej o sobie myśleć. Pomyślałam: warto było się przełamać.

Po jakimś czasie spotkałam się z Martą na konferencji Klubu Przedsiębiorczych Mam, podczas której obie miałyśmy swoje prezentacje. Potem pojechałam do niej na warsztaty o odważaniu się na życie po swojemu, na własnych zasadach. Było to na tyle transformujące dla mnie doświadczenie, że od razu powstał w mojej głowie pomysł na zorganizowanie podobnych warsztatów dla kobiet w ramach naszego Moona. W moim ukochanym miejscu na Ziemi. Na Islandii. Marta zgodziła się w zasadzie od razu.

❤❤❤

Nażyj się, Mamo na Islandii!

Kilka tygodni później opublikowałyśmy program wyprawy, na którą miejsca wyprzedały się niemal od razu. Podobnie z drugą i trzecią wyprawą. W dzień doświadczałyśmy magii Islandii – zdecydowanie najpiękniejszego miejsca na Ziemi. Wieczorami zaś – podczas warsztatów z Martą – uczyłyśmy się, co zrobić, by znaleźć w sobie odwagę do życia po swojemu. Bo jak się okazało podczas warsztatów, niemal każda z nas ma z tym problem.

Islandia to najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Otwiera, transformuje, daje przestrzeń.

Nażyć się – książka, którą każda z nas powinna czytać sobie przed snem. Codziennie.

A ja czuję, że znam Martę o wiele, wiele dłużej niż te kilkanaście miesięcy. Połączyło nas coś, co trudno zdefiniować – to, coś, co się po prostu czuje po kilku minutach rozmowy.

Kiedy więc otworzyłam nowo wydaną książkę Marty, wiedziałam, że to książka-złoto. “Nażyć się. Jak zacząć nażywać się od dziś, pamiętać o tym jutro i już nigdy o sobie nie zapomnieć” to książka o mnie i dla mnie. Jest w niej wszystko to, co mam w sercu, o czym myślę w zasadzie przez całe swoje dorosłe życie. Marta po prostu ubrała to w słowa, poklasyfikowała, umieściła w odpowiednich kontekstach, odnosząc się do badań psychologicznych i twardej nauki.

Podzieliła się też swoim doświadczeniem z pracy coachycy, psycholożki i towarzyszki rozwoju kobiet, jak pięknie siebie nazywa. To książka o nażywaniu się, o odwadze do myślenia o sobie i traktowania swoich potrzeb na równi z potrzebami innych – dzieci, partnera/partnerki, rodziców, przyjaciół. To opowieść o kobiecej drodze, kobiecej sile i wrażliwości, które wsapaniale się uzupełniają.

★★★

Ja też tak miałam!

Każda z nas ma swoje #naŻyćSię. Często o nim zapominamy, nie traktujemy poważnie. Uważamy, że nie zasługujemy, że najpierw powinnyśmy wypełnić rolę żony, partnerki, mamy, córki, siostrzenicy, wnuczki, ekspertki od xyz, sąsiadki, równej babki z Insta, czy (tu dopisz swoje). Nasze potrzeby stawiamy na ostatnim miejscu. Dopiero jak wypełnimy wszystkie swoje obowiązki, naharujemy się, odhaczymy nasze #todolist i zbierzemy za to pochwały, to dopiero wtedy możemy poświęcić czas dla siebie.

Inaczej nie mamy prawa. Bo będziemy nazwane egoistkami, zimnymi su*ami, wyrodnymi matkami, córkami, itd. Najpierw to akceptujemy, nie widzimy problemu. Jednak potem, najczęściej, kiedy dzieci nas już tak bardzo nie potrzebują, odkrywamy, że nie wiemy, kim jesteśmy. Najpierw narasta frustracja, potem gniew, aż wreszcie zaczynamy przez te zaciśnięte zęby syczeć, że tyle robimy, tyle z siebie dajemy, a nikt nawet tego nie raczy docenić. Nie mówimy o tym, czego my potrzebujemy, co jest dla nas ważne. Po jakimś czasie już nawet nie pamiętamy, jak kiedyś lubiłyśmy spędzać czas. Zapomniałyśmy o sobie.

I wiecie, co jest w tym najgorsze? Że robimy to sobie same. Tak bardzo chcemy perfekcyjnie wypełnić wszystkie nasze życiowe role, że na nas samych po prostu brakuje już miejsca. A otoczenie? Otoczenie przywyka do tego, że bierzemy wszystko, jak leci. Że to nomalne, że Mama wszystko ogarnie. Bo przecież jeśli nie protestujemy, to znaczy, że taka sytuacja nam odpowiada.
Zaczynamy się orientować, że coś jest nie tak dopiero wtedy, kiedy przychodzi prawdziwy kryzys. Musi coś łupnąć, załamać się, byśmy zrozumiały, że coś poszło nie tak.

★★★

Moja droga do nażywania się

U mnie takim momentem były narodziny Jasia, naszego drugiego dziecka. Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie da się być perfekcyjną mamą dwójki małych dzieci, perfekcyjną pracodawczynią i właścicielką agencji PR-owej realizującą projekty w całej Polsce, na drugim etacie blogerką i perfekcyjną żoną. Długo nie byłam w stanie zaakcpetować, że doba ma tylko 24 godziny i że nie da się na dłuższą metę łączyć tych wszystkich funkcji na poziomie, poniżej którego nie byłam w stanie zejść. Mój perfekcjonizm mi na to po prostu nie pozwalał.

Będąc z dziećmi, myślałam o pracy. W pracy myślałam o dzieciach. Pisząc teksty na bloga po nocach i zasypiając nad kompem albo w łóżkach dzieci, sądziłam że to ze mną jest coś nie tak. Że to ja nie ogarniam. Że to mój problem. Innej opcji po prostu nie przyjmowałam do wiadomości.

Musiało coś pierdolnąć, żebym zrozumiała, że coś w tym wszystkim poszło nie tak (jeśli chcecie wiedzieć co, to posłuchajcie podcastu Marty – dużo o tym opowiadam :). Krok po kroku, głównie dzięki mojemu Mario (dzięki Ci Losie, że postawiłeś Go na mojej drodze!), zaczęłam dostrzegać, że istnieje coś więcej, niż tylko praca i spełnianie oczekiwań innych. Wtedy tak naprawdę zaczęła się moja droga do nażywania się.

★★★

Czym jest moje #naŻyćSię dzisiaj?

Dziś, po tych ponad 6 latach wiem, że nie muszę zasłużyć na to, by moje życie było takie, jakie ja chcę. JA. Nikt inny. Stawiam granice. Uczę się odmawiać. Szanować swoje potrzeby. Regenerować po przeżywaniu emocji. Czy jest to łatwe? Nie!!! Trudne jak cholera! Często wiąże się z poczuciem winy, bezradnością. Łzami. Wiem jednak, że jeśli ja o siebie nie zadbam, to nikt inny (nawet najbardziej kochająca oosoba na świecie) tego za mnie nie zrobi.

Co robię, by #naŻyćSię?

Jeżdżę na rowerze. Codziennie. Przez cały rok.

Ubieram się kolorowo! tak, to też jest nażywanie się – życie jest zbyt krótkie, by chować się w szarościach i czerniach.

Jeżdżę z dziećmi na hulajnodze i deskorolce. No dobra, na desce dopiero się uczę!

Słucham audiobooków (także Harrego Pottera razem z moją córką, kiedy odwożę ją na cotygodniowe lekcje jazdy konnej).

Uśmiecham się do obcych na ulicy, wpuszczam auta w korku (a dodatkowo staram się zwracać uwagę, żeby przede wszystkim wpuszczać kobiety).

Chodzę na terapię. Cotygodniowe spotkania z terapeutką stały się moją małą rytuną. Trudną ale bardzo potrzebną.

Chodzę na spacery z psem. Codziennie.

Wreszcie tak naprawdę zaczęłam dbać o to, co jem i jak jem – poszłam na konsultacje do specjalistki.

Znajduję 5 minut w ciągu dnia, by szczotkować swoje ciało.

Czytam z dziećmi te same książki po 10 razy, aż wreszcie znamy je na pamięć.

Od czasu do czasu pozwalam sobie na drzemkę w ciągu dnia (kiedyś nie-do-po-my-śle-nia!).

Odważyłam się organizować kobiece wyprawy na Islandię i Teneryfę, gdzie #nażywamysię za wszystkie czasy

W wieku 37 lat (na Teneryfie właśnie!) zaczęłam uczyć się surfować i jestem najszczęśliwszym człowiekiem świata, kiedy daję się ponieść fali.

Jak mi coś przestaje odpowiadać, to bez żalu to porzucam – wierzę, że przyjdzie nowe, lepsze. Już nie zadręczam się tym, że mam słomiany zapał. Po co?

Chodzę po górach. Biegam. Dbam o to, by mieć sprawne ciało jeszcze przez wiele, wiele lat.

Raz na jakiś czas wyjeżdżam gdzieś sama albo z przyjaciółką.

Raz na jakiś czas wyjeżdżamy gdzieś z Mario sami. Bez dzieci. Taki weekend tylko we dwoje robi dobrze całej naszej rodzinie.

Trekking na jednym z najpiękniejszych szlaków świata – Góy Tęczowe na Islandii

Gadam po angielsku bez poczucia winy i wstydu, że nie jest to poziom, o kótrym zawsze marzyłam. Chcę się uczyć hiszpańskiego.

Oddycham. Praktykuję świadomy oddech. Serio, nie wiedziałam, że to będzie aż taka jakościowa ZMIANA mojego życia.

Z ciekawością patrzę w przyszłość, bo wiem, że najwspanialsze jeszcze przede mną.

Mogłabym wymimieniać jeszcze dużo. Bo im więcej odwagi do nażywania się, tym lista się wydłuża. I to jest w tym właśnie najpiękniejsze.

★★★

Marta, dziękuję Ci za tę książkę. Pisz dalej, rób warsztaty, gadaj o nażywaniu się, Dziewczyno! Bo coś czuję, że nie powiedziałaś jeszcze ostatniego słowa!

Książkę Marty możecie kupić m.in. TUTAJ.

★★★

A jeśli chcecie dowiedzieć się o Marcie Iwanowskiej-Polkowskiej więcej, to gorąco Was zapraszam do posłuchania Dobranocki dla rodziców – mojego podcastu, w którym była moją gościnią.

Posłuchaj podcastu z Martą Iwanowską-Polkowską

★★★

Podcastu można też słuchać na innych platformach:

Koniecznie daj znać, jak posłuchasz tego odcinka – będzie mi super miło, jeśli napiszesz komentarz i udostępnisz ten odcinek w sieci. Niech dobre rzeczy idą w świat!

★★★

Materiał zawiera link afiliacyjny.

Zostań z nami na dłużej!

Inne wpisy

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.