Wydawało nam się, że nurkowanie w Rzymie jest niemożliwe. Okazało się to prawdą jedynie połowicznie. Ponieważ w Rzymie znaleźliśmy szkołę nurkową Big Blue Diving.
Zaczęło się bardzo wcześnie – o 6:40 przyjechał po nas Petruss, właściciel szkoły. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na parkingu na przedmieściach Rzymu, gdzie poznaliśmy prawie całą ekipę. Ten dzień był dla nich dość szczególny, ponieważ obchodzili właśnie czwartą rocznicę powstania szkoły. Osób nurkujących było około 30, pozostała piętnastka to tzw. osoby towarzyszące, czyli żony/mężowie, ciocie/wujkowie, dzieci i 2 psy :-). Podczas podróży (180 km) nad jezioro Capo d’Acqua zostaliśmy podzieleni na cztery grupy. Ja znalazłem się w pierwszej, Karola w czwartej. Na początku myśleliśmy, że może uda się zanurkować razem. Ostatecznie uznaliśmy, że bardzo dobrze się stało, że nas podzielili – dzięki temu Marianna była zawsze pod moją lub Karoli opieką.
Capo d’Acqua – górskie jezioro
Otoczenie sztucznego jeziora (Lago Capo d’Acqua) ma dużo uroku – wokół znajdują się wzgórza winorośli, a nieco dalej szczyty Apeninów. Miejsce do nurkowania jest bardzo dobrze przygotowane i nie wymaga większych umiejętności, żeby bezpiecznie wejść do wody (zejście ze sprzętem ważącym ponad 20 kilogramów stanowi często nie lada wyzwanie). Samo nurkowanie bardzo, bardzo, bardzo ciekawe, można wręcz powiedzieć, że było magicznie, mimo że relatywnie płytko – 8 m. Widoczność przekraczająca 50 m oraz widok zatopionych ruin średniowiecznego miasta naprawdę robi wrażenie. Pozwolę sobie zacytować Karolę: „To tak jakbym zwiedzała zamek w Janowcu. Tylko że pod wodą” :-). Zdjęcia niestety tego nie oddają w pełni.
Nurkowanie w Rzymie z niespodziankami
Po nurkach zaczęło się dłuuugie, włoskie smakowite grillowanie, które zakończyło się tuż po 19:00. Kolejną godzinę zajęło nam zbieranie całej ekipy, sprzątanie i pakowanie sprzętu do autokaru. Droga do Rzymu zajęłaby nam jakieś 2,5 godziny, gdyby nie fakt, że po ok. 40 km zatrzymaliśmy się na środku autostrady, pośród szczytów gór i pędzących samochodów. Okazało się, że autobus zawiódł – wysiadło nam zawieszenie :-).
Kierowca jednak stanął na wysokości zadania i po godzinie byliśmy gotowi do drogi. Jak już dostrzegłem w jego rękach tzw. „trytytkę” – plastikową opaskę do zaciskania/łączenia rzeczy, to wiedziałem, że naprawa zbliża ku końcowi :-). Mania całą przygodę nurkową zniosła bardzo dzielnie, chociaż ewidentnie było widać, że jest totalnie wyczerpana przebywaniem cały dzień na świeżym powietrzu, gdzie temperatura przekraczała 30 stopni. Dziecko „padło” nam zupełnie w drodze powrotnej – nie obudziła się nawet podczas kwaterowania w hotelu Cicerone, do którego dotarliśmy po godz. 23:00.