Główna » Podróże a dieta w ciąży i tzw. dieta matki karmiącej

Podróże a dieta w ciąży i tzw. dieta matki karmiącej

by Karo
Podczas naszych podróży w ciąży albo kiedy karmiłam piersią wielokrotnie pytano mnie, jak sobie radzę z moją dietą. Czy jem jakieś specjalne produkty, ograniczam inne a niektórych w ogóle nie jadam. We wszystkich moich trzech ciążach oraz w trakcie karmienia piersią Marianki i Jasia, nie zmieniłam kompletnie nic. Nie ma czegoś takiego jak specjalna dieta w ciąży albo tzw. dieta matki karmiącej! Oczywiście poza całkowitym wyeliminowaniem alkoholu i ograniczeniem picia kawy do 1-2 filiżanek dziennie. Jeśli tylko kobieta nie cierpi na żadne schorzenia albo nie stwierdza się u niej jakiś nietolerancji pokarmowych czy alergii, nie ma żadnego medycznego uzasadnienia, by stosować jakąkolwiek specjalną dietę. Trzeba jeść po prostu zdrowo (dużo warzyw i owoców), różnorodnie (przypomnijmy sobie piramidę żywieniową) i w sposób przemyślany (sprawdźmy listę szczególnie potrzebnych witamin i mikroelementów).
 

Kontrowersyjne produkty: surowe mięso, owoce morza, pikantne potrawy, sery pleśniowe

W Polsce zwykło się uważać, że kobiety w ciąży powinny zrezygnować z niektórych produktów: pikantnych potraw, surowego mięsa (w tym sushi), owoców morza, wyrobów mlecznych niepoddanych obróbce termicznej, czyli np. serów pleśniowych czy zsiadłego mleka. Jeśli jednak wyjedziemy poza granice naszego kraju, zobaczymy, że we Francji niemal po każdym posiłku kobiety w ciąży i karmiące piersią jedzą sery typu Camembert czy Brie, we Włoszech, Japonii czy Chorwacji zjadają owoce morza i surowe ryby a w Indiach jedzą wyjątkowo ostro przyprawione potrawy. Wszystko zależy od kultury, przekonań, które mamy w sobie i znajomości źródła, z którego pochodzi dana rzecz. Jeśli mamy pewność, że dany produkt jest świeży, jedliśmy podobne produkty już wcześniej (ciąża nie jest najlepszym czasem na eksperymenty kulinarne), to nie ma powodu, by całkowicie rezygnować z tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Wszystko w granicach zdrowego rozsądku, zaleceń naszego lekarza prowadzącego i naszych przekonań. 
 

 „Dieta matki karmiącej” – co to w ogóle jest?!

Mam nadzieję, że dzięki świetnym kampaniom edukacyjnym nt. jedzenia w trakcie karmienia piersią prowadzonych na przykład przez Dominikę Wojsz, znanej jako Mama Lekarz lub Nicole Sochacki-Wójcicką czyli Mamę Ginekolog, wszyscy już doskonale wiemy, że nie ma czegoś takiego jak „dieta matki karmiącej”. Jeśli jednak nie, to napiszę raz jeszcze: karmiąc piersią można jeść wszystko! Także warzywa strączkowe, kapustę, truskawki, orzechy i papryczkę chili.
 
Ja jadłam i będę jadła wszystko – po prostu wiem, że im bardziej moja dieta będzie zróżnicowana (zarówno w ciąży, jak i podczas karmienia), tym mniej problemów z jedzeniem będą miały potem moje dzieci. Jak pisze Mama Ginekolog: substancje smakowo-zapachowe z żywności spożywanej przez mamę przechodzą do jej pokarmu (a w ciąży do wód płodowych), dzięki czemu dziecko poznaje smak żywności zwyczajowo spożywanej w jego rodzinie jeszcze zanim sam zacznie uczestniczyć w posiłkach. Jest to bardzo ważne doświadczenie”. U nas sprawdziło się w 100% – we wszystkich 3 ciążach i podczas dwóch laktacji niemal nałogowo jadłam mango, migdały, orzechy laskowe, truskawki i ryby, uwielbiam też smaki Azji – zgadnijcie, czym zajadają się nasze dzieci?wink. Jeśli jednak macie jakiekolwiek wątpliwości, to odsyłam do Mam Lekarek i ich obszernych artykułów na ten temat.
 

Jedzenie w podróży – to, co lokalsi

Także w podróży nie mam najmniejszego problemu z jedzeniem – jem to, co jadłabym również bez okruszka w brzuchu czy małego ssaka przy piersi. Wybieram to, co mi smakuje i to, co jedzą lokalsi. Na Kubie czy w Tajlandii jadłam owoce morza, pikantny street food (co więcej, nasz 9-miesięczny wtedy Jasiek również go jadł), piłam świeże soki i ręcznie robione lody, w Izraelu zajadałam się hummusem i szakszuką z ogromną ilością czosnku, na Islandii natomiast wcinałam ryby, skyr i lava bread – chleb wulkaniczny tradycyjnie wypiekany w podziemnej  geotermalnej piekarni. Nie odczuwałam żadnych dolegliwości, okruszki w brzuchu a potem małe ssaki również.
 

Lunchboxy i termosy na drogę

Jedyną problematyczną dla mnie rzeczą jest sam moment przemieszczania się, czyli jedzenie w samej podróży: w samolocie, pociągu czy samochodzie. Wtedy najczęściej zabieramy ze sobą pojemniki na jedzenie, lunch boxy i termosy, do których pakujemy przygotowane wcześniej w domu zdrowe posiłki. Dzięki temu nie musimy szukać jedzenia po drodze – wiadomo, że na stacjach benzynowych zazwyczaj znajdziemy albo gotowce i niezdrowe zapychacze. Z naszych pojemników korzystamy praktycznie podczas każdej naszej krótszej lub dłuższej wycieczki. To po prostu bardzo wygodne i tanie, nie mówiąc już o ekologii.
 
Jeśli więc kiedykolwiek usłyszycie, że maluszek płacze lub ma kolkę (sic! – tzw. kolki to temat na osobny tekst), bo zjadłyście to albo tamto.. . to po prostu wzruszcie ramionami, odeślijcie do lekarzy ekspertów i róbcie (jedzcie) swoje. Smacznego! laugh
 
 

********************************************************

Dołącz do nas!

⇒ Zapraszamy do naszej grupy na Facebooku Aktywni Rodzice – co fajnego można robić z dziećmi, w której zarażamy energią do rodzinnego podróżowania i aktywnego spędzania czasu z dzieciakami. 
⇒ Będzie nam bardzo miło, jesli polubisz nasz profil Our Little Adventures na Facebooku i będziesz obserwować nas na Instagramie.
Bądźmy w kontakcie! smiley

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.