Ostatnio na Instagramie zrobiłam stories z jednego dnia mojego życia. Dzień zaczęłam o 4.20, skończyłam go grubo po północy. Przez cały dzień miałam może w sumie kilkanaście minut na pomyślenie o sobie, na dbanie o siebie. Cała reszta to był mój codzienny kołowrotek rodzinno-pracowo-blogowy. Dostałam mnóstwo pytań, jak ja to robię, że jestem w stanie tak funkcjonować. Jak się organizuję, skąd biorę energię, jak ja to wszystko łączę.
Muszę przyznać, że nie za bardzo wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Czy posiadłam jakąś tajemną wiedzę? Nie. Czy moja doba rozciąga się w magiczny sposób? Też nie. O co więc chodzi?
O tym przeczytasz
❥❥❥
Sekret tkwi w dbaniu o siebie
Wiadomo, że dobra organizacja jest ważna. Bez niej nie da się pospinać tych wszystkich sznurków, goniących terminów, nakładających się spotkań i powiadomień wyskakujących z kalendarza w najmniej przewidywalnych momentach. Najważniejsze jest jednak co innego. Regularne dbanie o siebie. O swoje zasoby, o to, by chciało nam się chcieć. Dla mnie najważniejsze w tym wszystkim jest zbudowanie sobie wokół siebie przestrzeni, w której czuję się bezpiecznie a moje potrzeby są brane pod uwagę. Co dokładnie robię?
❥❥❥
Moje sposoby na dbanie o siebie – kolejność nie ma znaczenia, ważne, żeby to robić!
- uczę się odpuszczać – jak coś mnie przerasta, to staram się nie tym przejmować. Jak to zrobić? Nie wiem. Ale staram się robić, tak jak ten gościu :).
- biegam – biegamy na zmianę z Mario, 3-4 razy w tygodniu po ok. godzinie – nie tylko budujemy formę (np. na wiosenny półmaraton :), ale też wietrzymy w tym czasie głowę, słuchamy podcastów, książek, itd. Wiecie, ile fajnych rzeczy można zrobić podczas takiego „nudnego” biegania? O tym, jak się do takiego biegania zmotywować, pisał ostatnio Mario.
- ograniczam czas w mediach społecznościowych – nie tylko korzystam mniej (scrollowanie, porównywanie się – oczywiście na niekorzyść, itd.) ale też odobserwowuję profile, które mnie ciągną w dół, irytują, deprymują albo nie zgadzam się z wyidealizowanym instagramowym życiem, z nadmiarem przedmiotów, itd. Dbam najpierw o siebie.
- dbam o relacje z bliskimi – otaczam się ludźmi, którzy mnie wspierają. Staram się dzwonić a nie pisać, pamiętać o tym, by zapytać, co słychać, o szczegółach z odbytych rozmów.
- badam się regularnie – najważniejsza jest profilaktyka. Kiedy robiłyście cytologię? A USG piersi albo badałyście poziom cholesterolu? Takie podstawowe badania profilaktyczne warto robić co najmniej raz w roku. Po co? Żeby wiedzieć odpowiednio wcześnie i móc zareagować.
- proszę o pomoc – drugi mój podstawowy problem od zawsze. Wszystko sama, bez niczyjej pomocy, bez pokazywania słabości. Totalnie bezsensowne zachowanie. Teraz już o tym wiem. Szkoda, że tak późno. Czasem, żeby zadbać o siebie, trzeba umieć poprosić o pomoc innych.
- po kilku dniach zapieprzania jak chomik w kołowrotku robię sobie wieczór z książką czy netfliksem, Biorę długi prysznic, robię pachnące peelingi, nacieram się różnymi mazidełkami. Potem zakładam swój ulubiony zestaw, który widzicie na zdjęciach: koronkowy stanik full romantic ale mega wygodny od Charlotte Rouge, kolorowe kimono + najpiękniejsze spodnie świata od mojego ukochanego Yellow Meadow. Kładę się, leżę i pachnę :). Choćby miało to trwać tylko pół godziny, zanim któreś z dzieci nie przerwie tego błogiego stanu.
- raz na kilka miesięcy/tygodni wyjeżdżam zupełnie sama, bez Mario, bez dzieci. Byłam na nocnym tropieniu wilków w Puszczy Białowieskiej, za kilka tygodni jadę na kilkudniową wyprawę w góry.
- raz na jakiś czas ruszamy też tylko we dwoje, bez dzieci. Byliśmy na weekendowej randce w domku w lesie, sami pojechaiśmy też na trekking w islandzkie Góry Tęczowe, przed nami kolejna mikrowyprawa. A potem kolejna i kolejna (w kalendarzu mamy konkretne plany, pobookowane weekendy, itd). Bo cholernie ważne jest, by zadbać o siebie nawzajem, o nasze zasoby, o to, by znów móc po prostu cieszyć się sobą i swoją obecnością. Dojrzeliśmy z Mario do zdrowego rodzicielskiego egoizmu, postanowiliśmy zadbać o swoje dobro, by móc potem dbać o dobro naszych dzieci. Tak jak w samolocie – jeśli zaczyna brakować tlenu, najpierw zakładamy maskę sobie, a dopiero potem dziecku.
❥❥❥
Regularnie dbanie o siebie jest możliwe. Choć to nie znaczy, że łatwe do zorganizowania. Ba, sama doskonale wiem, jak często jest meeeeeega trudno wyszarpać dla siebie tych kilka chwil. Wiem jednak, że kiedy odpuszczę ten święty czas dla mnie, kiedy zapomnę o swoich potrzebach, o swoim selfcare, to prędzej czy później cierpią na tym wszyscy dookoła. Przekonałam się o tym nie raz. Tak jak nie ma nic gorszego, niż przeciągnięte i wymęczone dziecko, tak strasznie źle się funkcjonuje w sytuacji długotrwałego wyczerpania zasobów rodzicielskich.
Wychodzę z założenia, że (choć zabrzmi to koszmarnie banalnie) nie ma co odkładać swojego dobrostanu na kiedyś tam, na jakiś lepszy moment, na to, jak dziecko pójdzie do przedszkola/szkoły, jak rodzice wyzdrowieją, jak zmienię pracę, jak…. Najlepszy moment życia jest tu i teraz. Trzeba tylko w to uwierzyć.