Nasza wyprawa do Jordanii trwała zaledwie 5 dni. 5 dni wypełnionych jednym wielkim wow – w zasadzie codziennie widzieliśmy coś niezwykłego i zapierającego dech. Pierwszego dnia byliśmy na marsjańskiej Wadi Rum, kolejnego weszliśmy do niezwykłego starożytnego skalnego miasta, należącego do Siedmiu Cudów Świata.
Petra, miasto Nabatejczyków. Też o nich nie słyszeliście, prawda? Starożytny lud, który nie zasłynął w żadnej bitwie, nie eksplorował niezliczonych połaci naszej planety. Ot, garstka ludzi postawiła na ekonomiczny rozwój swojego państwa. Po prostu Nabatejczycy wykorzystali do granic możliwości strategiczne położenie Petry, kontrolując tym samym szlaki handlowe z Zatoki Perskiej do Morza Czerwonego oraz z południowej Arabii do Damaszku, przy okazji tworząc coś zupełnie niespotykanego – niezwykłe miasto wykute w skałach.
O tym przeczytasz
Na szlaku handlowym Nabatejczyków
Jeszcze na pustyni tłumaczyliśmy Mariance i Jasiowi, do jakiego niezwykłego miasta jedziemy. Była to idealna okazja, żeby zaszczepić w nich nutkę ciekawości: kim byli ci starożytni kupcy, co sprzedawali i komu, czemu nie mogli iść dalej na północ z wielbłądami. Jeszcze zanim weszliśmy do wąwozu prowadzącego do najbardziej osławionego skarbca Petry, Marianka już nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć wielbłądy z towarami. Zobaczyliśmy też niestety kilka innych rzeczy, które sprowadziły nasze rozmowy z dziećmi na jeszcze inne tory – odpowiedzialnego zwiedzania. Ale o tym za chwilę.
Czego się spodziewać po Petrze
My oczekiwaliśmy niesamowitych widoków i… tłumów – w końcu Petra to największa a zarazem najdroższa atrakcja w Jordanii (bilet – ok. 250 zł za osobę). Na całe szczęście, sprawdziło się tylko nasze pierwsze przypuszczenie. Widoki, szczególnie idąc przez słynny skalny wąwóz (siq) są nieziemskie. Jeśli zaś chodzi o tłum, to… miło się rozczarowaliśmy. Pomogła nam w tym prawdopodobnie prognoza pogody – tego dnia w całej okolicy miały być opady śniegu. Już w samych hotelu (Rocky Mountain) rozmawialiśmy z kilkoma osobami, które tego dnia zdecydowały się odpuścić zwiedzanie Petry właśnie ze względu na pogodę. My sobie na to pozwolić nie mogliśmy, mieliśmy zbyt mało czasu. Ubrani na cebulkę ruszyliśmy więc do bram starożytnego miasta.
Wspominaliśmy wam, że Mania kocha konie? No właśnie, kocha je miłością bezgraniczną – tak ogromną, że w zasadzie codziennie Jasio pełni rolę jej ulubionego konika :). Jak tylko zrozumiała, że stojące za bramą Petry konie czekają na swoich jeźdźców a ich miły opiekun właśnie nas namawia na przejażdżkę (jej angielski nagle osiągnął level master!), w mgnieniu oka znalazła się tuż przy siodle. Na szczęście konny spacer pod wejście do wąwozu jest w cenie biletu. Oczywiście trzeba na końcu zostawić bakszysz. Ale czego się nie robi dla małej dżokejki, prawda? :)
Siq – jeden z najpiękniejszych wąwozów świata
Słynna szczelina w skale prowadząca do skarbca Nabatejczyków powstała jako pęknięcie tektoniczne – wygląda to naprawdę niesamowicie, ponieważ przy węższych częściach można z łatwością dopasować lewą ścianę do prawej. Ogrom tej szczeliny jest jednocześnie piękny i przytłaczający. Dodatkowo, wszystko, co widzieliśmy, potęgowała cisza. Tak, cisza. Zamiast ogromu turystów były pustki.
Petra w obiektywie Mani
Mania z kolei odkryła w sobie mała fotografkę. Zdumiewające jest to, ile więcej widzą dzieci, zauważają szczegóły, na które my nie zwracamy uwagi. To ona, fotografując przypadkowe kamienie, dostrzegła, że na jednej ze ścian jest płaskorzeźba wielbłąda i człowieka. Zwracała uwagę na każdą zmianę w skalę, słyszała tętent końskich kopyt, przewidując nadarzającą się okazję do zrobienia zdjęć (zdjęcia poniżej robiła właśnie Mania).
Zwiedzanie Petry – jeden dzień
Nasz skład, czyli dwoje dorosłych, w tym kobieta w siódmym miesiącu ciąży oraz dwoje dzieci nie wróżyły jakiegoś wybitnie ambitnego planu na zwiedzanie całego miasta. A zwiedzać jest co!
Tym razem wybraliśmy więc najprostszą z możliwych tras – czerwoną, która jest całkowicie płaska, więc idealna na rodzinny spacer (nie bierzcie jednak wózka – częściowo idzie się po piachu, są też kamienie). Mania bez problemu przeszła ją na nogach. Jasia złapało zmęczenie i przez część naszego spaceru drzemał w swojej Tuli. Z trasy czerwonej da się zboczyć co chwilę na inne trudniejsze szlaki, które niestety nie są jakoś specjalnie oznaczone. Nam nie dane było jednak tym razem się powspinać, choć może to i dobrze, bo w drodze powrotnej z Petry rozpętała się prawdziwa burza piaskowa, przed którą ledwo uciekliśmy. Poza tym to, co można zobaczyć z poziomu ziemi zachwyca równie mocno jak to, co czekałoby nas na górze.
Odpowiedzialna turystyka
Wiadomo, że tam gdzie jest turysta, tam są dla niego odpowiednie usługi. Ale o ile zrozumiałe jest dla nas wykorzystywanie wielbłądów do transportu ludzi i towarów, tak nie możemy zrozumieć uciechy turystów sadzających swoje (najczęściej tłuste) cielska na małych biednych osiołkach. Czterolatka dała radę przejść podstawową trasę na własnych nogach, więc dla dorosłego to nie jest chyba jakiś wielki wyczyn, prawda? Powiecie, że lokalna społeczność na tym zarabia. Jasne, że tak. Szkoda tylko, że ta sama lokalna społeczność używa krótkich kabli albo łańcuchów do karcenia swoich chlebodawców, kiedy na przykład idą za wolno pod górę. Ach, jakaż to musi być radość przejechać się ma osiołku mniejszym od siebie i robić sobie jeszcze przy tym selfie albo kręcić instastories, prawda?
Mania widząc to wszystko, całą drogę nas pytała o „biedne osiołki”. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie chcą na nie wsiadać, mimo że przecież gołym okiem widać, że zwierzątka są zmęczone. Na koniec wysnuła jeden logiczny wniosek: „Ja bym wszystkie te osiołki odwiązała i wypuściła”.
5 komentarzy
W jakim miesiącu byliście w Jordanii? Chciałabym się wybrać na początku lutego – tylko ten termin mogę wybrać ze względu na ferie dzieci. Wacham się tylko ze względu na dużą ilość deszczowych dni wtedy
W styczniu byliśmy
Ciągle wracam do Waszego bloga przygotowując się do wyjazdu do Jordanii, więc dzięki za kawał dobrej roboty :). Mam do Was pytanie, bo grzebię w internetach od godziny i się jakoś nie mogę dokopać. Czy jak się kończy ten główny szlak (the Main Trail) to jest tam jakieś wyjście, za którym można wziąć taksówkę i wrócić w okolice Petra Visitor’s Centre? Czy trzeba iść w tę i z powrotem? Pytam w kontekście dwu i czterolatka na stanie ;).
Uściski!
Agata
Droga się raczej urywa. A dokładnie to dochodzi się do miejsca skąd chętnie cię na ośle zabiorą do klasztoru w górach. Możesz też wrócić na wielbłądzie albo ośle, ale patrząc na to jak Ci ludzie traktują te zwierzęta nie zapłaciłbym im nawet 1 dinara.
Dzięki za informację! Najwyżej zrobimy tylko kawałek trasy, już się trochę przyzwyczailiśmy, że nie zawsze trzeba wszystko albo i nawet połowę ;). Właśnie z tego samego powodu, o którym piszesz chcielibyśmy uniknąć korzystania z podwózki osłami czy wielbłądami.