Główna » Kolorowe miasto artystów – Trinidad

Kolorowe miasto artystów – Trinidad

by Mario

Przekraczając bramy Trynidadu od razu ma się wrażenie, że skądś się zna panujący tam klimat. To oczywiste! To kolorowe w budowle miejsce przypomina polskie miasto artystów – Kazimierz. Brukowane uliczki, niska zabudowa i wszędobylska muzyka. Ależ to miasto ma swój klimat.

Kubanski Trinidad to piękne kolorowe miasto. Widok z paladaru na dzwonnicę kościoła
Widok na Trinidad

Pierwsze minuty, w mieście, za nami i już żałujemy, że zostajemy tu jedynie jedną noc. Ale żeby nie było tak kolorowo to miasto też nam spłatało kilka figli. W umówionej casa właścicielka poinformowała nas, że nie ma już miejsc, ale jej syn ma dom praktycznie obok i tam czeka na nas pokój. Swoją drogą najlepszy jak do tej pory nocleg na Kubie. Czysto, duże wygodne łóżko, bardzo dobre jedzenie i mili ludzie (wszędzie byli mili). Zostawiliśmy rzeczy i ruszyliśmy w miasto. Także nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

W PALADARZE NA DACHU KOLOROWEGO MIASTA

W ciągu dnia miasto wydaje się być lekko wymarłe. Dlatego też nie było zbytnio nikogo kogo można byłoby zapytać o polecany pladar. Po raz trzeci poszliśmy za LonelyPlanet i po raz trzeci okazało się, że jest zamknięty – z powodu wakacji.  Niedługo jednak trzeba było czekać, żeby ktoś się nami zaopiekował. Tak to już tutaj działa, reklamy nie ma, ale jest rodzina właścicieli, która wyłapuje takie zagubione i wygłodniałe istoty jak my :-).

Lonely Planet podpowiada nam zawsze w podróży, tym razem szukamy dobrego i polecanego paladara
W poszukiwaniu paladara
brukowane ulice Trinidadu oraz czerowna dachówka to charakterstyczne cechy tego południowokubańskiego miasta, które tworzy jedno z bardziej kolorowych miast kuby
Trinidad

Usadowliśmy się na dachu, swoją drogą to ta przestrzeń jest najczęściej wykorzystywana jako miejsce spożywania posiłków. Jak już nam zaserwowali jedzenie to rozszalała się straszna ulewa. Nad nami stał pan z ogromnym parasolem. Problem był taki, że chronił tylko Karolę zapominając o mnie, a czasami zdarzyło mu się niechcący przechylić parasol w moją stronę z całą wodą. Niewiele to już i tak zmieniło bo byłem przemoczony całkowicie.  Cała ta sytuacja był kuriozalna, a przez to bardzo zabawna. Na szczęście deszcz był ciepły, szybko minął, a my po samym obiedzie poszliśmy zwiedzać.

ZWIEDZAMY MIASTO TRINIDAD

Miasteczko, jak to było opisane w przewodniku jest bardzo, bardzo urokliwe. Ponownie nas zaskoczyło, bo to kolejne miasto, które nie jest podobne do żadnego, z tych które widzieliśmy dotychczas. Przeważają wybrukowane, kręte uliczki, nie mogliśmy się wyzbyć też uczucia, że to taka karaibska wersja polskiego Kazimierza Dolnego. Takie kolorowe miasto artystów z gwarnymi ulicami. Na każdej z tych ulic znaleźć możemy sklepiki z ręcznie robionymi pamiątkami, biżuterią, instrumentami etc. Po wdrapaniu się na wieżę Museo Nacional de la Lucha Contra Bandidos roztoczył się przed nami niesamowity widok zachodzącego słońca, który oświetlał czerwone dachy poniżej znajdujących się domów.

Dzień zakończyliśmy w Casa de la Musica, gdzie występował lokalny zespół grający przeboje podchodzące pod salsę, bachatę, które wszyscy zgromadzeni (blisko 99% to Kubańczycy) znali na pamięć. To było naprawdę niesamowite przeżycie zobaczyć, jak się bawią Kubańczycy w miejscu nieprzeznaczonym wyłącznie dla turystów. Poza tym gdzie zobaczycie 80-cio latkę kręcącą biodrami?!

w kolorowe domy Trinidadu wtapiają sie jego mieszkańcy
Trinidad wieczorową porą

OPUSZCZAMY KOLOROWE MIASTO

Nocne harce musiały się skończyć stosunkowo wcześniej, ponieważ z samego rana mieliśmy wyruszyć do Camaguey.
W wielkim pędzie na dworzec zaczepił nas człowiek, z pytaniem czy nie chcielibyśmy pojechać taksówka zamiast Viazulem.  Koszt biletów autobusowych to 2x 18 CUC, za taksę chcieli z nas skasować 2 x 20 CUC przy czym taxi jedzie 1,5h krócej. Sam samochód też wyglądał na chińską podróbkę Renault Thalia, więc nieźle jak na tamtejsze standardy.

widok na Trinidad z Museo Nacional de la Lucha Contra Bandidos
Widok z Museo Nacional de la Lucha Contra Bandidos

JEDZIEMY JEDNAK TAKSÓWKĄ

Zapakowaliśmy się do wozu. Nasz kierowca wyglądał jak ortalionowy żołnierz włoskiej mafii :-). Trzeba dodać, że nic nie rozumiał po angielsku a czekały nas cztery godziny podróży. Droga też była owocna w przygody. Po drodze zabraliśmy trójkę autostopowiczów, policjantów. Zatrzymaliśmy się również w miejscowości Florida :-) u mechanika. Z rozmów kierowcy i właściciela wywnioskowałem, że chcemy kupić oponę. Zrobiłem z ciekawości przegląd naszego ogumienia. Okazało się, że każda opona jest inna, ale nie to było największym problemem.  Na jednej z opon, na bieżniku!!! była naklejona łata, która zaczęła odchodzić. Nie udało się jednak naprawić naszej karocy i pojechaliśmy dalej w takim stanie.

POMYSŁ BYŁ DOBRY TYLKO WYKONANIE GORSZE

Nasz dojazd do Camaguey to jednak nie koniec przygody z mafijnym taksówkarzem. Pierwszy raz w tej podróży zdarzyło się nam trafić na kogoś kto chciał nas w ewidentny i perfidny sposób oszukać. Zawsze przed wejściem do takiej taksówki ustalamy kwotę, tym raze nie było inaczej. Naszą czujność uśpiła jednak ogólna przychylność Kubańczyków. Na końcu naszej podróży okazało się, że stawka za przejazd wzrosła dwukrotnie i zaczęła się kłótnia. Na nasze szczęście obok była właścicielka naszej nowej casa particulares, która chyba chcąc dbać o system poleceń dość szybko odesłała Pana z kwitkiem.

Inne wpisy

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.