Wiecie jaki jest największy paradoks Kolumbii? Jest drugim na świecie eksporterem kawy, a mimo to w samej Kolumbii ze świecą szukać dobrej kolumbijskiej kawy! Na ulicy sprzedawcy serwują z termosów tzw. tinto. Musimy przyznać, że ciężko to w ogóle nazwać kawą. Jest to po prostu najtańsza i w zasadzie najgorsza gatunkowo kawa. W kawiarniach natomiast lepsza kawa to wydatek kilkudziesięciu złotych. Jednak nadal gatunkowo to cały czas średnia półka.
Gdzie zatem szukać tej najlepszej? Jak ją rozpoznać? Gdzie kupić zapasy do domu? Zabieramy Was do najbardziej aromatycznego i zielonego regionu Kolumbii – do Zony Cafetery. Dowiecie się nie tylko, jak prawidłowo przyrządzić kawę ale także na co zwracać uwagę przy zakupie.
Zona Cafetera – czas na kolumbijską kawę
Już wiemy, że okazji do skosztowania dobrej kawy w Kolumbii nie będzie za wiele. Mieliśmy za to okazję, pewnie jedną z nielicznych w naszym życiu, zobaczyć, co trzeba zrobić, żeby taka dobra kawa powstała. Zona Cafetera, bo tak nazywa się region Kolumbii, gdzie znajdują się największe plantacje kawowca, to region ze wszech miar wyjątkowy. Dlaczego? Przekonajcie się sami.
Pierwszy lot wewnętrzny w Kolumbii
Do Zona Cafetera najprościej ze stolicy Kolumbii dostać się samolotem. Chociaż to tylko 180 km, to czas podróży drogą lądową może dojść nawet do 11 godzin. Pamiętam, jak pierwszy raz z niedowierzaniem patrzyłem na mapy Googla i szacowany czas. Sądziłem, że to pomyłka. Jednak wpisy ludzi w internecie nie pozostawiały złudzeń – droga jest kręta, górzysta i jest ciągle remontowana. Nie pozostało nam nic innego, jak lot samolotem. Na nasze szczęście loty w Kolumbii są tańsze nawet niż w Europie (najtańsza linia to EasyFly). Lżejsi o 430 zł po 45 minutowym locie wylądowaliśmy w Armenii. Tak, tak wiem, że dziwnie się to miasto nazywa.
Pierwsze wrażenie w regionie kawy
Mamo, zobacz jakie drzewa! – krzyczy podekscytowana Mania. Przy drodze, ot tak po prostu jak gdyby nic rosną wielkie bananowce z ogromnymi liśćmi, a ich kolor jest szalenie zielony. Ta zieleń jest tak charakterystyczna, że zachwycała nas każdego dnia. To niesamowite, że wystarczyło tylko 180 km, by całkowicie zmienił się klimat. Wilgotność powietrza dochodziła do 90%, sekundę po tym jak wyszliśmy z samolotu zaatakowała nas chyba cała kolonia owadów z komarami na czele. Jedynym ratunkiem był samochód, który czekał na nas na lotnisku. Dodatkowo, bez niego raczej ciężko doświadczyć mniej turystycznej strony Zony Cafetera.
Najlepszy nocleg w Kolumbii
Coraz częściej mamy tak, że szukamy noclegu, który ma basen. Nasze dzieci to zdecydowanie wodne dzieci. Basen jest dobry na smutek, jest dobry w nocy, jest dobry z samego rana, przed śniadaniem, po śniadaniu. Jednym słowem, jak jest basen to naszym dzieciom nic więcej do szczęścia nie potrzeba. A ten, który znaleźliśmy w w kolumbijskiej Krainie Kawy w Hacienda Combia okazał się być strzałem w dziesiątkę. Zresztą zobaczcie sami.
Już po pierwszej kolacji w hotelu mieliśmy sztamę z dwoma kelnerami, którzy oczywiście nie mówili po angielsku, ale dzięki temu ćwiczyliśmy swój hiszpański. Od razu nam się przypomniała nasza podróż na Kubę, gdzie każdy kelner widzący Karolinę w ciąży wyciągał swoje rodzinne zdjęcia i chwalił się swoimi dziećmi. Tu było identycznie. Kolumbijczycy okazali się bardzo rodzinnymi i otwartymi ludźmi. Przekonaliśmy się o tym nie raz.
Kolumbijska kawa od kuchni
Nasza miejscówka ma jeszcze jedną zaletę – własną plantację kawy. Żeby zobaczyć kawowce wystarczy odejść od hotelu 30 metrów. Ale żeby poznać tajniki produkcji tego trunku, trzeba jednak udać się na trzygodzinny spacer z przewodnikiem po plantacji. Musimy przyznać, że trochę się obawialiśmy tego, że Mania i Jasio będą znudzeni. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
Samo oprowadzanie i towarzysząca temu opowieść jest po dostosowane do rodzin z dziećmi. Po pierwsze najpierw parzymy sami kawę i próbujemy odróżnić dobrej jakości ziarna od średniej i złej jakości. Dalej sami musimy sobie wypleść kosze na nasiona kawy. Dzieciaki tutaj oczywiście skradły serce prowadzącego, który poświecił im niemal w całości swoją uwagę pomagając wyplatać bambusowe koszyki. Efekt – dorośli zostali bez koszyków.
Sama plantacja jest tak zorganizowana, by można było odwiedzić stacje symbolizujące obszary, których kawa potrzebuje do optymalnego i pełnego wzrostu: piasek, woda, cień i inne aromatyczne rośliny (pomarańcze, limonki). Przy okazji przy tych stacjach porozrzucane są totemy, które dzieci muszą znaleźć i włożyć w specjalne drewienko. Szukanie totemów i eksploracja terenu zajmowała ich tak bardzo, że niewiele więcej było im potrzeba do szczęścia.
Plantacja jest ogromna, a kawę na niej zbiera się wyłącznie ręcznie! Nie wykorzystuje się tu w ogóle maszyn. Jak sobie wyobrażacie, jest to bardzo trudne i czasochłonne zadanie. Dodatkowo, roślinność porastająca plantację, jak i same kawowce są tak gęsto sadzone, że aż ciężko uwierzyć, że ktoś się tam przeciska, żeby zbierać dojrzałe, czerwone ziarna kawy.
Bananowce na plantacji są ogromne
Na końcu wycieczki można stworzyć swoją własną filiżankę do kawy Maszyna do łupania ziaren kawy
Ale Zona Cafetera to nie tylko kawa i jej plantacje. Ten region oferuje coś, czego nigdzie indziej na świecie nie zobaczycie. Ale o tym w następnej historii.
1 komentarz
Jeden błąd. Kolumbia to trzeci największy eksporter kawy. Drugim jest Wietnam. Też nie wiedziałem.