Jeden z pierwszych postów na blogu nosił tytuł „marzenia się spełniają”. Powstał we wrześniu 2014 r, tuż po kupieniu biletów na Islandię. Nikt wtedy nie wiedział, że nasz wyjazd na Islandię z dzieckiem to dopiero początek naszej długiej przyjaźni z Wyspą. Sam początek jednak nie zapowiadał, że pokochamy się tak mocno. Złoty krąg (tzw. Golden circle) to on nas przywitał na Islandii.
O tym przeczytasz
WITAJ ISLANDIO
No i stało się! Po 9h w Polskim Busie i oczekiwaniu na lotnisku w Berlinie (poznaliśmy islandzka rodzinę, która zaprosiła nas do siebie do Akureyri na północy) wylądowaliśmy w Keflaviku. Przywitał nas z kartką w ręku Marcin – właściciel wypożyczalni samochodów IcePole. 45 minut później zapukaliśmy do drzwi Hugrun, koleżanki naszej koleżanki. Hugrun, dziękujemy za wyrozumiałość i gościnę! :-).
Pierwsze chwile na Islandii to obowiązkowe zaopatrzenie. To nie były czasy gdzie istniał darmowy roaming internetowy. Zwiedzanie zaczęliśmy od centrum handlowego, gdzie kupiliśmy kartę sim. Na stacji benzynowej kupujemy z kolei kartusze. Mamy w końcu ambitny plan nocować pod namiotem.
PÓŁWYSEP REYJKIANES – POCZĄTEK ISLANDZKIEGO ZŁOTEGO KRĘGU
Ruszamy na południe, na półwysep Reykianes. Naszym celem jest most łączący dwie płyty tektoniczne. To właśnie dzięki takiemu położeniu na styku dwóch kontynentów Islandia zawdzięcza swój niepowtarzalny charakter. Wracając do mostu. Most jaki jest każdy widzi :-). Mając już pewne doświadczenie z Islandią, umówmy się, że nie jest to szczególna atrakcja.
Pierwsze spostrzeżenia: a) wszystko jest super oznaczone – drogi, ciekawe miejsca, b) GPS jest nieprzydatny, zaopatrzcie się w mapę, c) wymowa nazw miejscowości to nie lada wyzwanie, d) Mani nie podoba się fotelik :-).
Park Narodowy þingvellir
Jadąc wzdłuż przepięknego południowego wybrzeża (co za widoki! Chciałoby się co chwilę zatrzymywać!) docieramy do Selfoss, tylko po to żeby odbić na północ do Parku Narodowego þingvellir. To właśnie w tym miejscu narodziła się demokracja. W 930 r. mieszkańcy Islandii założyli pierwszy na świecie parlament Alþing i w tym miejscu z przerwami spotykali się do 1834 r., kiedy to zdecydowano się przenieść Parlament do Reykjaviku.
To tu pierwszy raz przekonaliśmy się, co miała na myśli Hugrun mówiąc, że nie ma gorszej rzeczy na Islandii jak wiatr. Przeraźliwie zimny, porywisty, skutecznie potrafi zniechęcić do zwiedzania, ale nie nas :-). Mania opatulona i ubrana na cebulkę, my zresztą podobnie. Przeszliśmy całą 3 km trasę. Tu zaczyna się odczuwać jak mocno zróżnicowany jest krajobraz wyspy. Z jednej strony ogromna ściana wysokich skał, a z drugiej krystalicznie niebieskie jezioro Þingvallatn i łąki, a w oddali ośnieżone szczyty. We wspomnianym jeziorze można nurkować za jedyne 1200 zł od osoby :-). Nawet nie zabieraliśmy swoich licencji, choć kuszące to była propozycja zanurkować między dwoma płytami. Þingvellir był pierwszym przystankiem na tzw. Golden Circle (złotym kręgu), czyli najbardziej kultowych miejscach w obrębie stolicy. Bardzo popularnych wśród turystów, którzy nie mają dużo czasu na Wyspie.
ZŁOTY KRĄG – GEYSIR I GULFOSS
Oba kultowe miejsca na mapie Wyspy. Byliśmy bardzo ciekawi szczególnie tego pierwszego, ponieważ w Chile mieliśmy okazje oglądać kilka gejzerów i chcieliśmy zobaczyć protoplastę nazwy gejzer. Sam Geysir jest już nieaktywny, ale na niewielkim polu gejzerów króluje Strokkur, czyli „bańka”. Wyrzuca on co 7-8 minut gorącą wodę na wysokość około 20 metrów. Mieliśmy z Karo podobne odczucia, Geysir islandzki robi wrażenie, ale cała otoczka pól gejzerów w Chile robi zdecydowanie większe.
Za to czego nie widzieliśmy w Chile ani nigdzie indziej pozwoliło nas na kolana – Gulfoss. Trójkasadowy wodospad na rzece Hvita, którego ogrom potęguje 70 m wąwóz. Bez dwóch zdań poprzeczka została postawniona wysoko. Oczywiście towarzyszył nam w tym wszystkim przeraźliwie zimny wiatr, który skutecznie nie pozwolił się nam nacieszyć zbyt długo widokiem Gulfossa. Szkoda też, że ścieżka pod sam wodospad była zamknięta. Zima jeszcze nie odpuściła.
PIERWSZY KEMPING
Gulfoss to ostatnia atrakcja tego dnia, ale dzień się jeszcze nie skończył, bo musimy znaleźć miejsce do spania, a konkretnie dotrzeć do miejscowości Hella i campingu Arhus. Nikt o tej porze roku i przy takiej temperaturze nie zdecydował się na namiot. My własny rozstawiliśmy, ale doszliśmy do wniosku, że ten dzień był tak intensywny, że potrzebujemy ciepłego łóżka. Poza tym martwiliśmy się, jak Mania da sobie radę z ujemną temperaturą w nocy mimo dobrych śpiworów i mat. Na nasze szczęście camping miał też domki. Barman recepcjonista zlitował się nad nami i z astronomicznej kwoty 12000 ISK ~360 zł zszedł do 7500 ISK ~ 250 zł za noc. Dość szybko padliśmy w ciepłych łózkach, mimo „dnia” za oknem.
2 komentarze
Witam serdecznie :) Piękne zdjęcia i niesamowita wyprawa. To był początek maja czy raczej koniec ? – tak się zastanawiam nad tą pogodą ;)
Cześć dzięki wielkie. Miło nam sie czyta, że to co piszemy komuś sie podoba. To był początek maja.