Ładowanie baterii w mieście - Our Little Adventures

Ładowanie baterii w mieście

Wyjeżdżamy niemal co weekend. Przeważnie są to bardzo aktywne wyjazdy: na rowerze, kajakiem, w górach czy zwiedzając małe i większe miasteczka. Właśnie tak lubimy najbardziej – chcemy spędzać czas razem z dziećmi a nie obok nich. Nawet jak zostajemy w Warszawie, to nie usiedzimy w jednym miejscu zbyt długo. Czasem jednak potrzebujemy znaleźć trochę czasu na ładowanie naszych baterii.

MIKROWYPRAWY – IDEALNY SPOSÓB NA ŁADOWANIE BATERII

Wszystko zaczęło się od Mikrowypraw Łukasza Długowskiego. Czytaliśmy jego posty z lekkim niedowierzaniem. Ale że jak to, w tygodniu pod namiot? Nad Wisłę? Rano można się napić świeżo parzonej kawy i pobiec do pracy? Da się tak całkiem inaczej zacząć zwykły dzień pracy?

Oczywiście Łukasz swoje miejskie mikrowyprawy robi przeważnie w pojedynkę. Ma też wolny zawód, więc nikt nie stoi nad nim z zegarkiem. Dlatego też mnie – człowiekowi na etacie, z trojgiem dzieci i psem – taka wyprawa pod namiot wydawała się z góry skazana na porażkę. Szczególnie, że ilość rzeczy, które trzeba przygotować na taki jedno-nocny wypad jest taka sama, jak na tygodniowy wyjazd. Jednak… nie bylibyśmy sobą, gdyby nie zaświtała nam w głowie myśl „A może by tak jednak spróbować?”

WISŁA ZAWADY – IDEALNE MIEJSCE NA ŁADOWANIE BATERII

Mieszkamy w Warszawie na Dolnym Mokotowie. Terenów zielonych w pobliżu mamy więc pod dostatkiem. Czemu by nie spróbować takiego mikrokempingu gdzieś w pobliżu domu? Przecież, jak wiadomo, przygoda czai się tuż za progiem. Wystarczy tylko chcieć to dostrzec. Czuliśmy potrzebę wyrwania się z tygodniowego schematu „praca, przedszkole, dom, obowiązki”. Chcieliśmy trochę zwolnić tempo i nie mieć poczucia przelatującego przez palce czasu.

Plażę w Zawadach mało kto zna, a przynajmniej nie jest to tak popularne miejsce w Warszawie, jak tzw. Poniatówka czy inne plaże po praskiej stronie Wisły. Zawady to nasza ulubiona plaża. Jest ogromna i przeważnie pusta. Dodatkowo, żeby się na nią dostać, trzeba sobie urządzić 15-minutowy spacer od głównej drogi. Dlatego też od razu wiedzieliśmy, że połacie piasku sięgające brzegu Wisły to idealne miejsce na nasze obozowisko.

Przygoda czai się tuż za rogiem… Trzeba tylko ją dostrzec!
Ładujemy baterie tuż pod domem
Ładujemy baterie – plaża Zawady w Warszawie
10 minut samochodem, 30 min rowerem – mikrowyprawa na wyciągnięcie ręki

PAKUJEMY SIĘ NA JEDNODNIOWY KEMPING

Już wspominaliśmy, że w zasadzie pakowanie na taki wypad nie różni się niczym specjalnym od pakowania się na tygodniowy wyjazd „na dziko”.

Dobry namiot….

to podstawa, a jak będzie jeszcze lekki, to już w ogóle będzie znakomicie. My od 5 lat używamy naszej trójki zakupionej na pierwszą wyprawę na Islandię. Co więcej, warto, by namiot miał wyjścia z dwóch stron, żeby nie trzeba było się przeciskać w nocy (np. na siku) przez wszystkich śpiących. Super sprawą jest też namiot, który pozwala w nocy obserwować gwiazdy.

Opcjonalnie zabraliśmy ze sobą również hamak i tarp. Nie byliśmy pewni, czy damy radę pomieścić 2+3 w jednej trójce. Ostatecznie z hamaka nie musieliśmy korzystać. Jednak jeśli chcemy uatrakcyjnić naszą wyprawę dzieciom, warto pomyśleć o takim rozwiązaniu.

Wspólne rozkładanie namiotu to coś więcej, niż tylko zwykła aktywność. To przede wszystkim wspólna przygoda.
Basia spokojnie przyglądała się naszym wspólnym wysiłkom rozkładania namiotu :)

Śpiwory…

…mają większe znaczenie niż namiot. Zawsze trzeba sprawdzać temperaturę komfortu wskazaną na śpiworze i nie liczyć na to, że dojście do minimalnej temperatury zapewni spokojny sen. Co ważne, śpiwór powinien być dopasowany do wzrostu, co w przypadku dzieci jest dość kłopotliwe, ponieważ co roku musielibyśmy zmieniać śpiwory na większe. Manię i Jasia przeważnie kładziemy w mniejsze śpiwory, które łączymy ze sobą tak, by tworzyły większą całość. Nasza szarańcza nie lubi czuć się skrępowana podczas snu.

Jeśli planujecie kemping z niemowlakiem to bardzo polecamy rozwiązanie ze śpiworem puchowym, do którego wchodzi rodzic i niemowlak. Przetestowaliśmy również na Islandii z Manią a teraz nad Wisłą z Baśką. Wystarczy wtedy założyć dziecku bodziaka, bo pod puchówką na pewno będzie mu ciepło.

Ładowanie baterii w mieście – wystarczy po prostu wyjść z domu, by przeżyć przygodę
Siostry :)

Maty

Od czasów Islandii nie ciągniemy ze sobą karimat. Ze względu na gabaryty i wagę wybieramy maty samopomujące. Mimo wszystko mają gorsze właściwości izolujące niż wspomniane karimaty, więc często podkładamy pod nie koc ratunkowy (folię NRC). W naszym przypadku zanim wylądowała na podłodze namiotu, musiała przejść chrzest bojowy Marianny i Jasia.

Maty pompuje się w kilkanaście sekund
Ładowanie baterii w mieście z folią NRC

Prąd

Jeszcze kilka lat temu nikt nawet nie wiedział o czym mowa. Teraz power bank wydaje się niezbędny w każdej podróży, ale też podczas kempingu. Power banki to temat rzeka (pojemność, waga, wygląd etc). My ostatecznie zdecydowaliśmy się na zabranie pod namiot dwóch. Jeden jest mniejszy zarówno pojemnością i gabarytami, przypomina też swoim wyglądem znaną baterię AA. Jest to tzw. power bank awaryjny, na czarną godzinę. Drugi, o pojemności 10050mAh (5 ładowań) służy do ładowania wszystkiego, czemu brakuje prądu. Swoją drogą, ciekawie Duracell wymyślił – ten model power banku przypomina, przynajmniej nam, kultową baterię 3R12, którą nasi rodzice i dziadkowie zasilali latarki albo przenośne radia. Dodatkowo, przy wyborze właśnie takich modeli power banków ważny był dla nas jeszcze jeden element. Można je wnosić na pokład samolotu bez specjalnych torebek i obaw, że nam wybuchną w kabinie.

Power banki to nasze zabezpieczenie, kiedy padnie bateria
Ładujemy baterie w mieście

Inne przydatne rzeczy

Palnik i butla wydają się niezbędne do biwakowania na dziko. U nas ze względu na wagę, ponownie poszliśmy w mikro rozwiązania. Całkowicie wystarczą, żeby zagrzać wodę na coś ciepłego albo ugotować poranną owsiankę. Jeśli już przy jedzeniu jesteśmy to przydają się sztuce, takie 3 w 1 oraz pojemniki na gotowe jedzenie. My zabieramy ze sobą nasz termos dwuczęściowy.

Apteczka i kosmetyczka w jednym to element obowiązkowy każdej naszej rodzinnej wyprawy. Nie ma znaczenia, czy jedziemy na kilkanaście godzin czy na 3 tygodnie. Zawsze mamy ze sobą podstawowy zestaw ratunkowy: syrop przeciwgorączkowy dla dzieci, zestaw do udrażniania nosa (rurka i woda morska pod ciśnieniem), woda utleniona w żelu, plastry i obcinacz do paznokci. Do tego minizestaw kosmetyczny w małych opakowaniach: pasta do zębów, żel do mycia, szampon, krem od słońca i spray na komary.

Czołówka lub lampka. Generalnie bardzo przydatne, szczególnie z dziećmi. Przede wszystkim światło zawsze kojarzy się nam z bezpieczeństwem i to też ma niebagatelne znaczenie dla komfortu naszych dzieci. Dodatkowo przydaje się w sytuacjach, kiedy trzeba wyjść w nocy, na przysłowiowe siku (stały punkt na wyprawach z dziećmi). Wyobraźcie sobie tylko taką przykładową sytuację. Wstajecie w nocy z córką, która chce przysłowiowe siku. Telefon w ręku z włączoną w nim latarką przy próbie pomocy dziewczynce może nie zdać do końca egzaminu, prawda?

Repelenty. Ciekawostką jest to, że damska część naszej rodziny jest całkowicie niewidzialna dla komarów i innych insektów. Świat jednak nie lubi nierównowagi i męska część jest żądlona i kąsana podwójnie. Jasio nawet wykazuje oznaki uczulenia na komary. Wszelkie psikadła i naklejki odstraszające komary nie działają dostatecznie dobrze. tym razem, ku naszemu zaskoczeniu, z wiślanej mikrowyprawy Jasio wrócił w ogóle nie pogryziony, w przeciwieństwie do mnie. Po raz kolejny okazało się, że rzeczywiście odzież przeciwkomarowa działa. Szkoda tylko, że Reima nie robi ciuchów dla dorosłych :-). Więcej o tych magicznych ubraniach TU.

KIEDY NASTĘPNY RAZ?

Całą atmosferę biwakowania, która udało się nam stworzyć w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut, została na tyle zapamiętana, że obecnie Mania i Jasio pytają się nas kiedy znowu będziemy spać w namiocie. Dla nas to też było niesamowite doświadczenie. Cieszyliśmy się równie mocno jak dzieci, szczególnie wtedy, kiedy mogliśmy robić razem różne rzeczy i pozwalać im na naukę. Wiecie ile radochy może dać wspólne zbieranie gałęzi i układanie z nich ogniska, a później pilnowanie go, żeby nie zgasło? Mimo że nie byliśmy jedynym obozowiskiem w okolicy, to na pewno byliśmy najgłośniejszym, szczególnie wtedy, gdy śpiewaliśmy o kaczce dziwaczce.

Jak widzicie, nie potrzeba wiele, by na chwilę wyrwać się z miejskiego zgiełku i naładować przysłowiowe baterie. Spędziliśmy super czas wspólnie i sami nie możemy się doczekać następnego razu.

Tekst i nasze biwakowanie było zainspirowane przez markę Duracell.

❥❥❥

3 komentarze

Ania 22 września, 2019 - 22:45
Uwielbiamy spać w namiocie z dziećmi i spędzamy tak całe wakacje. Mam jednak pytanie jak z bezpieczeństwem? Można tak biwakować?
Mario 22 września, 2019 - 23:07
Jeśli pytasz o legalność to można. Jeśli o poczucie bezpieczeństwa, to jest to bardzo indywidualna sprawa. My się czuliśmy tam bezpiecznie i chyba jeśli się spędzało kiedykolwiek noce na dziko to jest to po prostu normalne spanie. Paradoksalnie bardziej niebezpiecznie może być na ogrodzonym kempingu.
Magda 3 września, 2019 - 23:14
Super sprawa. Gratuluję pomysłu i może też spróbujemy. Pozdrawiam
Add Comment