Główna » Dzień, który nie chciał się skończyć

Dzień, który nie chciał się skończyć

by Mario
Macie czasem tak, że od samego rana wiecie, że to będzie zły dzień? My nie mieliśmy. Ale jak się okazało, do czasu.
 
Zaczęło się całkiem normalnie. Świąteczny leniwy poranek nie zapowiadał katastrofy, która miała nastąpić kilkanaście godzin później. Zwłaszcza że wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik – bilety do Portugalii kupione dawno temu, samochód wynajęty w Sixt, domek zabukowany na CASAMUNDO. Wszystko opłacone, potwierdzone i sprawdzone trzy razy. Normalnie bułka z masłem.
 
Pierwsze oznaki, że coś jest nie tak, pojawiły się na lotnisku w Warszawie. Przy odprawie okazało się, że naszym ukrytym planem było zostawienie naszego syna podczas przesiadki w Monachium i sprawdzenie jak sobie poradzi przez pięć dni sam – dziwnym trafem Jasio nie miał wydrukowanej karty pokładowej. Jak w porządnie działającym urzędzie byliśmy odsyłani od stanowiska do stanowiska. Dopiero po trzydziestu minutach komplet kart trzymaliśmy w ręku.
 
Czy 21-miesięczne dziecko może nie spać przez 17 godzin? Czy może rzucać skarpetkami po całym samolocie, trafiając w głowę innego pasażera? Czy może w nieskończoność otwierać stolik? Denerwować się w każdej możliwej sytuacji i na zmianę cieszyć się ze wszystkiego? Na te i jeszcze wiele innych pytań uzyskaliśmy odpowiedź podczas naszego lotu. Okazało się, że – wydawałoby się – całkiem spokojny i dobroduszny Jasio w ciągu kilku godzin postanowił przejść tzw. bunt dwulatka.
 
Pamiętacie, że z samochodem miało być wszystko ok? No i było. Może poza procedurą wydawania nam go przez ponad 40 minut tuż po północy. No i może jeszcze poza awarią systemu, która – jak się okazało – poskutkowała zablokowaniem nam na karcie kredytowej dwa razy zabezpieczenia. Bagatela, 3200 zł.  Dodam tylko, że w tym czasie Jasio postanowił sobie urządzić na korytarzu lotniska wyścigi wózków bagażowych.
 
Dostaliśmy fiata 500. Prawda, że ładny samochód? Spróbujcie jednak włożyć na tylne siedzenie dwa foteliki i jedno śpiące dziecko (Jaś oczywiście nie spał). Mission prawie impossible. Do Obidos, gdzie wynajęliśmy dom, mieliśmy jechać nieco ponad godzinę. Półtorej godziny później okazało się, że zamiast pod domkiem z basenem zaparkowaliśmy pod piekarnią, w miejscowości bez nazwy. Google zgłupiał. I jak się okazało, zgłupiał niestety nie po raz ostatni.
 
Kilkanaście minut później znaleźliśmy się w lesie. Pierwszy raz czułem, jak bardzo Karola jest przerażona. Gdybym tylko oderwał wzrok od leśnej ścieżki pełnej wyrw zrobionych przez deszcz, gałęzi leżących na drodze i kamieni wielkości głowy, zobaczyłbym niepewność i zdenerwowanie na jej twarzy. Wiedzieliśmy, że domek będzie blisko natury, ale że aż tak? Nasz Fiat 500, którego chwilę wcześniej przeklinaliśmy za brak dobrego przyspieszenia i gabaryty wielkości biedronki, okazał się naszym wybawieniem. Gdybyśmy mieli coś większego, pewnie do tej pory szukano by nas w portugalskim lesie. Może przeżyłby tylko Jasio dzięki umiejętności radzenia sobie w ciężkich sytuacjach – ma przecież siostrę starszą o 21 miesięcy, więc survival mu nieobcy.
 

 
Co poszło nie tak? Nie wiemy. Chyba za duże zmęczenie, za duże zaufanie do nawigacji, za mało zdrowego rozsądku. Po niemal godzinnym przedzieraniu się przez las jakimś cudem wydostaliśmy się z na drogę asfaltową. Jak to zrobiliśmy? Do tej pory nie wiemy. Mieliśmy chyba bardzo, bardzo dużo szczęścia.
 
Następnego dnia okazało się, że nasz domek nie jest aż tak blisko natury jak sądziliśmy. Co więcej, wiedzie do niego zwyczajna asfaltowa droga. Bez dziur, drzew, przepraw wodnych, a drogowskazy z nazwą osiedla, na którym domek się znajduje, są umieszczone na każdym skrzyżowaniu, w promieniu jakiś 10 kilometrów. Czemu ich nie widzieliśmy? Dlaczego się zgubiliśmy? Nie wiemy. Wiemy jednak, że czasem dni trwają stanowczo za długo.
 
Partnerem naszego wyjazdu do Portugalii jest CASAMUNDO.
 
 

 

15 komentarzy

Ola Kruk 31 grudnia, 2017 - 07:59

Znam to z ostatniego wyjazdu. Najwazniejsze, że byliśmy zdrowi. Podróżowanie po Korfu okazało się sporym wyzwaniem. Wariująca nawigacja, zepsute auto, brak miejsca w samolocie-nie było chyba dnia, żeby coś się nie znalazło.

Odpowiedz
Our little adventures 31 grudnia, 2017 - 10:49

U nas na nasze szczescie staneło na jednym takim dniu. Chociaż może nie powinienem zapeszać:-)

Odpowiedz
Ola Kruk 31 grudnia, 2017 - 11:31

Co ma być to będzie. ;) Pełnia księżyca się zbliża i wszyscy bywają poddenerwowani. Odkąd mam jej świadomość, łatwiej mi zaakceptować nerwowość dziecka czy dziwne zachowania -swoje i innych. Grunt to luz. Bawcie się dobrze!

Odpowiedz
Yolanda Sidorczuk 30 grudnia, 2017 - 23:17

Ważne, że daliście radę. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Teraz będzie już tylko lepiej

Odpowiedz
Aneta Koperska 30 grudnia, 2017 - 16:04

Kiedyś Ci pisałam o Naszej Tajlandii – wypadek na skuterze , grypa żoładkowa z 40 stopniowa goraczką, olbrzymie uczulenie na skórze a i tak wspominam jako najlepszą wyprawę mojego życia

Odpowiedz
Our little adventures 30 grudnia, 2017 - 17:00

Mysle, że dzieki takim rzeczom sie pozniej pamieta te wyjazdy.

Odpowiedz
Aneta Koperska 30 grudnia, 2017 - 16:00

My ostatnio w Tel Avivie wypożyczyliśmy auto ponad godzinę; o 4 nad ranem ;)więc wiem co czuliście :) Dzieci czują Nasze emocje , zmęczenie i niestety mają w takich chwilach też gorsze momenty x2; to taka nakręcająca sie spirala :( Jeśli był słaby start to będzie cudowny koniec. To Portugalia w końcu ❤️Mam nadzieje, że napisanie tego posta zadziałało terapeutycznie . Bawcie się dobrze. Fiatem 500 jeździliśmy w Toskanii wiec mega szacun dla Was :)

Odpowiedz
Our little adventures 30 grudnia, 2017 - 16:17

Złego słowa nie powiem na ten samochód

Odpowiedz
Aneta Koperska 30 grudnia, 2017 - 16:20

jest piękny :)

Odpowiedz
Justyna Majewska-Łoza 30 grudnia, 2017 - 13:29

Przynajmniej po leśnym przedzieraniu się przez las dojechaliście do drogi my kiedyś mieliśmy podobną sytuację i gdy już widzieliśmy drogę i samochody w oddali i poczuliśmy się uratowani …. okazało się że na końcu tej leśnej drogi jest szlaban i musieliśmy wracać tyłem dłuższy odcinek bo nie dało się zawrócić. Jak już się udało wracaliśmy tą samą drogą przez las. Płakalismy że śmiechu bo co nam wtedy pozostało? Pozdrawiam serdecznie i życzę cudownego wypoczynku

Odpowiedz
Our little adventures 30 grudnia, 2017 - 16:32

Tu bysmy nie dali rady się nawet wrocić. Raz czy dwa się zsuwaliśmy po kamieniach. Dwa drzewa na drodze z czego drugiego nie dało się ruszyć. Zawalona piachem droga. Najgorsze jest to że i tak się by nie dało dojechac tym lasem.

Odpowiedz
Aleksandra Protasewicz 30 grudnia, 2017 - 13:18

Czasem tak jest ze wszystko się zapętla, nakładają się na siebie sytuację, które jeśli by wystąpiły osobno to człowiek poradziłby sobie z nimi bez problemu. Z każdej takiej sytuacji człowiek wychodzi bogatszy o nowe doświadczenia. Nam w czasie letniej podróży po Bałkanach nawigacja nie raz spłatała figa, ale za to że spakowaliście się w 4 do Fiata 500 to normalnie czapki z głów

Odpowiedz
Agnieszka Pytkowska 30 grudnia, 2017 - 09:26

Kochanu głowy do góry. Portugalia wam to wynagrodzi. My zawsze tez szukamy bazy w głuszy;-). U was zmęczenie wzięło górę stad te czarne chmury. Ale będzie pięknie! Wyśpijcie się, odpocznijcie i podbijajcie Portugalię. Nie zapomnijcie o plażach np. Guincho i inne. Powodzenia!

Odpowiedz
Our little adventures 30 grudnia, 2017 - 10:01

Juz nam wynagradza. My sie takimi rzeczami nie przejmujemy za dlugo. Takie uroki podrozy.

Odpowiedz
Kamila Wielińska 30 grudnia, 2017 - 09:20

Ważne, że daliście radę!!!:) Ahoj przygodo! Pozdrawiam! Bawcie się dobrze!

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.