Główna » Rumunia samochodem

Rumunia samochodem

by Mario

Rumunia samochodem? Taki pomysł nam zaświtał w przypływie złej pogody. Każda nasza dotychczasowa podróż to wynik pewnego splotu okoliczności. Kuba, Bałtyk, Włochy, czy Chile – wszystkie decyzje o wyjeździe podejmowaliśmy pod wpływem impulsu – dobrej ceny, sprzyjającej pogody czy po prostu ciekawości, itd. Tak też było i w tym przypadku.

Rumunia samochodem ponieważ…

Chodził za nami, jak co roku, wyjazd w Bieszczady. Co jakiś czas Karola sprawdzała pogodę i niestety za każdym razem nie było dla nas dobrych wiadomości – deszcz przez cały weekend. Wtedy zaczęliśmy szukać alternatywy. Przypomnieliśmy sobie, że kiedyś myśleliśmy o górach w Rumunii. Słyszeliśmy, że tanio, że miło, że niezłe widoki, że niedaleko, ale ciągle to tylko weekend i gdzieś tam zapalała się lampka zdrowego rozsądku. W pewnej chwili jednak żarnik się przepalił i lampka zgasła. Zapakowaliśmy na pokład mojego tatę i jego brata. W 4,5 osoby ruszyliśmy na podbój rumuńskich Karpat, a dokładnie Parku Narodowego Apuseni.

Rumuńskie Karpaty w Parku Apuseni

Ruszyliśmy w piątek po pracy. Przed nami 880 km, przewidywany czas 10 godzin. Później gospodarz naszego domku, w którym się zatrzymaliśmy (swoją drogą świetne miejsce), śmiał się z nas, że dobrze wiedział, że nie dojedziemy na tą 8 rano w sobotę. On wiedział coś, czego my nie wiedzieliśmy – Pericol de accidente. Zwrot ten mógłby spokojnie być sponsorem naszej podróży po Rumunii. Jeśli komuś się wydaje, że Polska jest w budowie, polecamy odwiedzić Rumunię. Odcinek 70 km jechaliśmy jakieś 3 godz. Po przebytych 10 miało się już dość tych mijanek, dziur, uskoków. Na domiar złego, ostatnie 15 km przemierzaliśmy wysoko w górach przy doskonałej widoczności 2 m zapewnionej przez gęstą mgłę.

Dziecko ubrane w czapkę i polar

Jedyną osobą wypoczętą była Mania :-). Podróż samochodem do Rumunii nie zrobiła na niej większego wrażenia – uśmiech od ucha do ucha i gotowość na przygodę.

Jaskinie w Parku Narodowym Apuseni

Po zasięgnięciu rad od naszego gospodarza, zapadła decyzja – idziemy zobaczyć jaskinie, sztuk dwie. Pierwsza to Pestera Poarta lui lonele. Część dostępna dla nieprzygotowanych do wspinaczki jaskiniowej to po prostu ciemna dziura w skale. Wejście do niej kosztuje 10 lei (~9 zł). Przewodnikiem jest pan, który wypił dużo palinki :-). Za każdym razem, jak przypominamy sobie tę wycieczkę, czujemy na swoich plecach jego palinkowy oddech :-).

Para z dzieckiem w nosidle na drodze w Parku Apuseni


Do drugiej jaskini – lodowej (Pestera Ghetarul de la Scarisoara), prowadzą dwie asfaltowe drogi, jedna o długości około 18 km, druga o połowę krótsza. Ponieważ było już po 15:00, wybraliśmy tą drugą. Sama trasa to głównie asfaltowa, kręta, momentami stroma ulica. Powiedzmy sobie szczerze, widoki nie były imponujące. Od czasu do czasu tylko podnosiliśmy wzrok powyżej poziomu ulicy. Ostatecznie nie udało się nam tego dnia dotrzeć do lodowej jaskini

Mężczyzna siedzący na balach drewna z dzieckiem które opiera się drewno

Kolejnego dnia miało być całkiem inaczej. Obudziło nas piękne słońce wpadające przez okno. Pełni werwy i nadziei, że zobaczymy coś więcej w Apuseni, ruszyliśmy na podbój największej na świecie jaskini lodowej. Tym razem jednak jak na prawdziwych turystów przystało, zawieźliśmy nasze szanowne cztery litery samochodem prawie pod samą jaskinię :-). Jakby ktoś jednak wpadł na ten szaleńczy pomysł, żeby dostać się tam pieszo to przypominamy – nie róbcie tego. Szczególnie, że krótsza trasa nie obfituje w specjalne widoki. Dłuższa byłaby po prostu stratą czasu i okazji do odwiedzenia innych miejsc.

Kobieta z dzieckiem na ręku w Parku Narodowym Apuseni

Jaskinia Pestera Ghetarul de la Scarisoara

Sama jaskinia (Pestera Ghetarul de la Scarisoara) robi dużo większe wrażenie niż ta, którą widzieliśmy dzień wcześniej. Jest dużo większa (720 m długości), choć też można poruszać się wyłącznie po wyznaczonym terenie. Duże wrażenie robi samo zejście do jaskini (bardzo bardzo strome), które jest o tej porze roku mocno oblodzone. W jaskini nie da się nie zauważyć stalaktytów, które wydostają się ze szczelin skalnych. Ciekawostką jest to, że latem wszystko to, co widzicie na zdjęciach topnieje.

Śladami Bear Gryllsa – Groapa Ruginoasa

Wielkie zapadlisko na wysokości prawie 1400 m n.p.m. Na skutek procesów erozji powstał kanion o głębokości 100 m i średnicy 600 m. Otchłań z roku na rok zabiera coraz więcej otaczającej ją góry, niektóre drzewa rosną już praktycznie w powietrzu. To tutaj Bear Grylls w odcinku Szkoły Przetrwania w Rumunii rozpoczynał swoją wędrówkę po dzikich górach. Wejście do tego miejsca z przełęczy Vartop nie zajmuje wg oznaczeń trasy więcej niż 40 min. Nam to zajęło nawet krócej i to z przygodami.

Kanion z piaskowca Groapa Ruginoasa
Groapa Ruginoasa

Trafiliśmy na moment, w którym topniejący śnieg ponownie zamarzał i szlak wyglądał jak lodowisko. Mania w takim momencie ma w zwyczaju zasypiać i tym razem nie było inaczej :-). Obudziła się jak już staliśmy nad zapadliskiem i podziwialiśmy niesamowite kolory, a z drugiej strony polanę pełną rozwijających się krokusów. Nie chcąc ryzykować zdrowia swojego, ani tym bardziej Mani na drogę powrotną wybraliśmy dłuższą trasę licząc, że nie będzie lodu, a droga będzie bardziej płaska. Okazało się, że wybór był słuszny i po około 2 godzinach byliśmy znowu przy samochodzie.

Mama z córką leżą na trawie wśród krokusów

Wodospad Varciorog

Od naszego gospodarza dowiedzieliśmy się, że warto także odwiedzić wodospad Varciorog, znajdujący się około 3,5 km od głównej drogi, za Bubesti.  Gdy dotarliśmy do samochodu było już ok. godz. 17:00. Doszliśmy z Karolą do wniosku, że kolejne 2,5 godziny wędrówki może poważnie nadszarpnąć cierpliwość Mani :-). Zapadła więc decyzja, że dziewczyny odstawiamy do domu, a chłopaki idą na podbój  wodospadu.

Sama trasa jest mimo wszystko nadal bardziej spacerowa niż trekkingowa. Wodospad warto zobaczyć, choć nie powala wielkością ani wysokością :-).

Czy pojedziemy drugi raz do Rumunii samochodem?

Przygoda to była na pewno. Nauczyła nas też trochę pokory, jeśli chodzi o realizację szalonych pomysłów. Pewnie drugi raz nie pojedziemy do Rumunii samochodem, a na pewno nie na raz.

Inne wpisy

1 komentarz

balkanyrudej 21 lipca, 2015 - 23:53

Kiedyś w Czarnogórze, w Durmitorze spotkałam Polaków, którzy generalnie planowali jechać w Tatry, a ostatecznie wylądowali na bałkańskich, górskich szlakach ;) Tak to bywa z tymi podróżami, że najlepiej czasami zbyt mocno nie planować, bo plan sam z siebie potrafi się pojawić.

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.