Bieszczady to bez dwóch zdań nasze ukochane góry. Aż dziwne, że do tej pory nigdy nie pokusiliśmy się o wejście na najwyższy szczyt tego masywu. Tarnicę postanowiliśmy zdobyć z naszą nieustraszoną trójką dzieci – 6-letnią Manią, 4-letnim Jaśkiem i półtoraroczną Basią. Starszaki przeszły całą trasę na własnych nogach, Basia większość wycieczki przespała w nosidełku.
O tym przeczytasz
Który szlak na Tarnicę?
Są dwie drogi na Tarnicę. Jedna zdecydowanie za długa, jeśli zabieramy w podróż dzieci. Zaczyna się ona w Ustrzykach Górnych i wiedzie m.in. przez Bukowe Berdo, które zdobyliśmy z dwójką naszych szkrabów 2 lata wcześniej. Całość to blisko 18 km. Przyznacie, że całkiem sporo. Na szczęście jest jeszcze druga droga, dużo krótsza – niebieski szlak na Tarnicę od Wołosatego. W jedną stronę będziemy musieli pokonać blisko 5 km. Co ważne, szlak jest stosunkowo prosty, spodziewaliśmy się trudniejszego podejścia na najwyższy szczyt Bieszczad.
Wchodzimy na Tarnicę z dziećmi
Kochamy Bieszczady jesienią. W zasadzie co dwa lata odwiedzamy te góry i za każdym razem utwierdzamy się w przekonaniu, że feeria kolorów i barw, jakie towarzyszą jesieni w Bieszczadach jest magiczna i ma coś w sobie uspokajającego. Wspominam o tym dlatego, że nasza wspinaczka na Tarnicę zaczynała się dokładnie w takich okolicznościach przyrody. Przy pełnym słońcu i pięknie oświetlonych zboczach. Choć sama Tarnica skrywała się w nisko wiszących chmurach.
Sam szlak zaczynamy od parkingu (18 zł – płatne tylko gotówką). Przy wejściu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego skasują Was 8 zł od dorosłego i 4 zł od dziecka (również tylko gotówka). Chyba, że macie, tak jak my, Kartę Dużej Rodziny – wtedy wstęp do Parku jest za darmo.
Błoto, błoto, bieszczadzkie błoto
Już po kilkunastu metrach szlaku przypomnieliśmy sobie, co oznacza pojęcie bieszczadzkie błoto. W zasadzie ciężko było znaleźć kawałek ścieżki, który nie jest pokryty błotem. Poprawa nastąpiła dopiero jak weszliśmy na leśny odcinek trasy. Najgorszy był z kolei moment, kiedy ponownie wyszliśmy poza obszar zadrzewiony. Zaczęły się wtedy sztucznie stworzone schody, które były po prostu ogromnymi błotnymi kałużami.
Pogoda zmieniła się też całkowicie, gdy weszliśmy w chmury. Zaczął wiać silny wiatr, pojawiły się pierwsze ślady śniegu. Po pięknym słońcu i widokach pozostały tylko wspomnienia. Na 1287 m n.p.m doszliśmy do przełęczy. To w tym miejscu łączy się szlak z Bukowego Berda i stąd mamy 15 minut na samą Tarnicę. Pogoda była już tak zła, a my tak ubłoceni, że zaczęliśmy rozważać poważnie powrót. Doszliśmy jednak do wniosku, że 15 minut na wejście i zejście niewiele już zmieni w naszym położeniu. Ostatecznie na Tarnicę weszliśmy wszyscy, a na szczycie byliśmy jakieś 5 minut. Poza krzyżem niewiele było widać.
Najlepsze jest to, że ostatecznie stwierdziliśmy, że było warto. Nie zobaczyliśmy wiele ze szczytu, ale samo wejście przez te zmiany pogody, pierwszy śnieg w tym roku i poziom ubłocenia zapamiętamy na długo.
Cały szlak udało nam się przejść w dwie strony przez 5 godzin i 15 minut. Łącznie zrobiliśmy 11,2 km. Do tego doliczyć trzeba przerwę na obiad. Jakąś godzinę przed szczytem znajdziecie zadaszone miejsce, gdzie można chwilę odsapnąć lub schronić się przed deszczem.
W góry zawsze przygotowani
Już wiele razy góry nas nauczyły, że niezależnie od tego, jaka jest pogoda na dole, trzeba być przygotowanym na radykalną zmianę na górze. Nasze wejście na Tarnicę jest tego znakomitym przykładem. Dlatego po tym, w jakim stanie wróciliśmy, chcemy się podzielić z Wami tym, co warto ze sobą mieć.
Dla dzieci koniecznie nieprzemakalne buty. Dla Jasia wygrzebaliśmy z szafy półbuty Reimy, a dla Mańki kupiliśmy przed samym wyjazdem w Decathlonie Quechua za całe 99 zł. Mańka ich kompletnie nie oszczędzała (czyt. stała w kałużach błotnych) i… uwaga! Nogi suche. To zdecydowane odkrycie tego wyjazdu.
Drugim odkryciem były spodnie trekkingowe EVO polskiej firmy Elemeno. W zasadzie nie spodziewaliśmy się, że wytrzymają brodzenie dzieci w błocie i ich liczne upadki. Rzeczywistość nas zaskoczyła. Dzieciaki wróciły suche – dodatkowe wodoodporne wzmocnienia na pupie i na kolanach zrobiły swoje.
Trzecim odkryciem, tym razem dla dorosłych, są nieprzemakalne skarpety. Po tym trekkingu stwierdzam, że są warte swojej ceny. Moje stopy wróciły absolutnie suche mimo, że moje buty nie miały membrany i nawet lekki deszczyk powodował, że buty przemakały. Dodatkową zaletą tych skarpet jest to, że są wyściełane wełną merino więc jest też ciepło. Wady? Są grube i nie zawsze zmieszczą się do idealnie dopasowanych butów.
Ostatnim naszym zaskoczeniem okazały się buty Karoliny, które w przeciwieństwie do moich pozostały całkowicie suche w środku. The North Face stworzył prawdziwe cudo – buty Activists mają specjalną membranę FUTURELIGHT, która jest nie tylko wodoodporna, ale też oddychająca. Można więc chodzić w nich po kałużach, a na stromych podejściach w górach noga się w ogóle nie poci. Majstersztyk.