Główna » Slow travel – nasz sposób na rodzinne podróżowanie

Slow travel – nasz sposób na rodzinne podróżowanie

by Karo

Lokalnie, ekologicznie i bez spinki. Podróże wcale nie muszą oznaczać drogiego hotelu all inclusive, ciągłego pośpiechu i odhaczania listy z najlepszymi miejscówkami, najlepszymi restauracjami i tzw. “najlepszymi atrakcjami dla dzieci”. Można wyjeżdżać świadomie, odpowiedzialnie podchodzić do tego, jak spędzamy czas, gdzie jemy i w jaki sposób poznajemy otoczenie, w którym jesteśmy. Jednym słowem – podróżować w duchu slow travel…. Brzmi jak nuda? Zaraz Wam pokażę, że wcale nie!

Pomysł na ten tekst powstał w zasadzie przez przypadek. A właściwie to wcale nie przypadek, bo w przypadki tak naprawdę to ja nie wierzę. Kiedy kilka dni temu pojechałam sama z dziećmi do Osady Jak tu Ładnie na Mazurach nad Jeziorem Jagodno (ale jak zapytacie miejscowych, jak nazywa się jezioro za ich domem, to od razu powiedzą, że Górkło, chociaż oficjalnie takiej nazwy na mapie nie ma – to właśnie jest to poznawanie danego miejsca w duchu slow, o czym za chwilę).

Całe 4 dni spędziliśmy w 1 miejscu, nie przemieszczając się w zasadzie dalej niż odległość spacerowa albo kajakowa. Dzięki temu mogliśmy – trochę dłużej niż towarzystki small talk przy obiedzie – pobyć z ludźmi, którzy tam mieszkają. Pogadać. Posiedzieć na hamaku. Pograć w badmintona (albo padinktona, jak mówią moje dzieci). Jeść śniadanie zrobione przez panie ze wsi obok. Z produktów, które rosną w ich ogródku. Leżeć na hamaku. Oglądać filmy w jurcie. Siedzieć na pomoście nad jeziorem. Obserwować rodzinę Hildegrady i Wincentego – bocianów mieszkających w sercu Osady. I nie spieszyć się. Po prostu sobie być.

Slow travel – o co tu chodzi?

Taki sposób podróżowania odkryliśmy kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy pojechaliśmy na Majówkę do Wisły do Osady Kamratowo a zaraz potem tuż pod Warszawę, do Domu Nad Wierzbami u przekochanej Basi Polak. Od tej pory nasze podróże po Polsce (ale też po świecie) wyglądają w zasadzie bardzo podobnie. Zrezygnowaliśmy z listy miejsc, które koniecznie musimy odhaczyć, by nasz wyjazd można było uznać za udany. Nie napinamy się, by zobaczyć wszystko to, co rekomendują przewodniki albo zdjęcia influenserów na IG, na których wszystko jest idealne. Łącznie z brakiem innych ludzi przy mega popularnych atrakcjach i niemarudzących dzieciach, z wielką ochotą pozującymi do tychże zdjęć. Szukamy lokalnych miejscówek, pytamy miejscowych o rekomendacje knajp i wybieramy takie, które może na pierwszy rzut oka nie spełniają standardów z pierwszych stron magazynów o dizajnie, ale… mają w sobie to coś. Łazimy, odkrywamy. Doświadczamy.

Slow travel to….

Przede wszystkim ludzie

To właśnie ludzie są dla nas w podróżach najważniejsi. Wiecie dlaczego? Bo to oni tworzą klimat danego miejsca. Kiedy kilka dni przed długim czerwcowym weekendem zadzwoniła do mnie Marta, właścicielka Jak Tu Ładnie (która numer do mnie dostała od innej Marty, znanej Wam zapewne stąd), że chciałaby nas zaprosić do swojej Osady w wakacje, na początku miało w ogóle nic z tego nie wyjść. Nasz kalendarz już był zapchany do granic możliwości, pierwszy wolny weekend, gdzie bylibyśmy wszyscy razem, był dopiero we wrześniu. Jednak jak zaczęłyśmy gadać, to okazało się, że właśnie zwolnił się jej jeden z Domków na Boże Ciało. A ja… byłam wtedy sama z dziećmi i w zasadzie mogłam przyjechać. Więc przyjechałam.

Podobnie było z Marzeną z Zameczku, u której się stołowaliśmy, a którą poleciła nam wlaścicielka Jak Tu Ładnie. Przyjechaliśmy do Osady późnym wieczorem, dawno po porze kolacji. Gdybym stwierdziła, że jednak jest już za późno i nie poszła zapytać, czy została z z obiadu chociaż zupa, którą mogłyby zjeść dzieciaki, nie dowiedziałabym się, że – podobnie jak ja – Marzena nie je mięsa i nabiału, ma fioła na punkcie ekologicznej uprawy warzyw (na Facebooku możecie zobaczyć więcej) i że kolejnego dnia będą się u niej odbywały warsztaty zielarskie z kręcenia botanicznych kosmetyków z jedną z najbardziej znanych zielarek w Polsce, Marzeną Wojtkowiak (zobaczie Jej Ziołowe Przyjęcia – ja przepadłam!). Oczywiście na warsztatch byłam, złapałam cudny kontakt z prowadzącą i kto wie, być może już niedługo takie warsztaty będą u mnie w Warszawie :).

Także sami widzicie, gdybym nie była otwarta na relację z nowo poznanymi ludźmi, pewnie wcale nie pojechałabym ani na Mazury, ani nie nawiązałabym tylu cudownych relacji i nie wróciłabym z siatą pełną mazurskich warzyw i torbą ziołowych kosmetyków. Za to właśnie kocham wyprawy w stylu slow.

Kuchnia i lokalne smaki

Czy ja już pisałam o tych mazurskich śniadaniach? Mimo że zawsze bierzemy ze sobą zapas płatków i mleka dla dzieci na śniadanie (wiadomo, że już o 7 rano dzieci są głodne. A jak głodne, to… po prostu trzeba dać im szybko coś do jedzenia). W Jak Tu Ładnie kilka razy zamówiliśmy sobie śniadania. I był to strzał w dziesiątkę. Kosz podawany jest pod same drzwi. Można zamówić coś na słono i na słodko. Jest też kawa, herbata. Świeże, sezonowe warzywa i owoce. Ciepłe gofry i pyszna jajecznica. No i otoczenie, w którym się je – każdy domek ma duży taras ze stołem, który dodatkowo można osłonić od słońca wielkimi parasolami. W takim miejscu jedzenie smakuje sto razy bardziej.

Podobnie z obiadami u Marzeny, właścielki położonego obok Zameczku. Zdrowe, smaczne, robione na bazie własnoręcznie uprawianych warzyw i owoców. A uprawianych nie byle jak, bo zgodnie z zasadami permakultury, bez sztucznych nawozów i pestycydów. Zaręczam Wam, że truskawki, pomidory, bazylię czy miętę z ogrodu Marzeny rozponalibyście z zamkniętymi oczami tylko po zapachu. Tam po prostu wszystko pachnie tak, jak ja pamiętam ze swojego dzieciństwa. Tak pachniały ogród i pole mojej Babci na wsi.

Doświadczenia

W każdym miejscu, w którym jesteśmy, zaawsze staramy się robić coś aktywnego, innego niż zwykle. W Górkle pływaliśmy na kajakach po Jogodnym, właściciele Osady zrobili nam wieczór filmowy w wielkiej jurcie (swoją drogą, rewelacyjny pomysł z taką jurtą! idealne miejsce na warsztaty czy większe spotkania, a nawet na ogromną przestrzeń dla dzieci, kiedy na przykład deszczowo za oknem), innym razem wymyśliłam im wieczór w balii z bąbelkami. Braliśmy udział także w warsztatach zielarskich, o których już Wam pisałam. Dzieci przyrządzały też swoje lody. Powiem Wam, nic więcej do szczęścia nie było nam potrzebne

I właśnie takie rzeczy – robione wspólnie – pamietamy potem najbardziej.

Historia. Historie. Herstorie.

Jadąc gdzieś, zawsze staramy się czytać o historii danego miejsca. Tym razem też tak było. Jak Tu Ładnie powstało w miejscu szczególnym. Kiedyś Mazury (Ptolomeusz pisze o tych ziemiach już w II wieku!), zanim stały się Mazurami, nazywały się Galindią. Nazwa ta pochodzi od słowa galas, oznaczającego „kraj położony na końcu świata”. A wyjątkowość tego miejsca polegała na tym, że panował tu matriarchat a bogiem, w którego wierzyli Galindowie była bogini Gurko, nazywana Boginią stworzenia i urodzaju. Stąd też nazwa miejscowości Gurkło czy istniejące na terenie Mazur miejsca, których nazwy pochodzą albo od imienia bogini albo od jej drzewa – Lipy, i tak m.in.: Kurki, Kurkowo, Święta Lipka (współcześnie znana jako miejsce pielgrzymkowe dla chrześcijan – ja sama byłam tam na Ignacjańskich Dniach Milczenia) czy Lipowo. Ciekawe, prawda?

A sama osada Jak Tu Ładnie? Tak piszą o niej właściciele:

Wieś istniała już przed wojną trzynastoletnią (1454-1466), jednak dokładna data jej powstania nie jest znana, gdyż zaginął pierwszy dokument lokacyjny. Wiemy jednak, że około 1760 roku powstała we wsi szkoła.
I tu zaczyna się nasza mazurska historia … Gdy pierwszy raz stanęliśmy przy dawnej pruskiej szkole, w miejscu gdzie przed wieloma laty było boisko szkolne w zachwycie powiedzieliśmy: Jak Tu Ładnie. Wtedy narodził się pomysł, aby sprawić, żeby to miejsce znów było wypełnione śmiechem i radością.

I tak też się stało. Budynek szkoły został wyremontowany (Marta i Bartek tam właśnie mieszkają) a w miejscu dawnego szkolnego boiska stanęła Osada. Wkomponowana w mazurskie łąki i lasy, wtopiona w krajobraz ciszy i spokoju. Fajnie poznawać takie miejsca. Fajnie być częścią tych historii, jednocześnie pisząc sobie własną.

A co z dziećmi – czy one się nie nudzą?

To jest zawsze jedno z najważniejszych pytań, jakie dostaję na Instagramie. Czy nasze dzieci nie wolałyby jeździć do różnych “atrakcji dzieciowych”, takich jak parki rozrywki czy promenady w wakacyjnych kurortach? Hmm… My staramy się takie miejsca omijać szerokim łukiem, bo wiemy, że po 2-3 godzinach przebywania w nich, nasze dzieci będą tak przebodźcowane, że potem przez kilka dni będą dochodzić do siebie. Jednak jeśli bardzo proszą, by odwiedzić jakieś miejsce, o którym słyszały od swoich znajomych, to raz na jakiś czas im na to pozwalamy. Wybieramy jednak takie okresy w roku lub godziny w ciągu dnia, kiedy jest mniej ludzi. Dzięki temu chociaż jeden stres schodzi nam z głowy.

Z drugiej strony jednak widzimy, że to, co im naprawdę służy, co ładuje ich baterie i sprawia, że mają najlepszy czas swojego życia, wcale nie wiąże się z odwiedzinami w takich miejscach. To, co nasze dzieci zapamiętują, to przede wszystkim nasz czas i nasza uwaga. Pisałam o tym wielokrotnie. A o czas i o uwagę najłatwiej, kiedy nie ma różnego rodzaju rozpraszaczy, kiedy możemy zwolnić, zatrzymać się, po prosty pobyć z dzieckiem.

I dlatego właśnie wybieramy podróże w stylu slow travel.

Marto i Bartku, bardzo dziękujemy za zaproszenie do Waszego świata. Coś czuję, że do Jak Tu Ładnie przyjedziemy jeszcze nie raz. Tym razem zabierzemy też przyjaciół. Bo Wasze domki to idealna przestrzeń na większe rodzinne wakacje (także z psem – za co też dziękujemy!). Takie w duchu slow travel, dzieciństwa bez prądu i kolekcjonowania zwykłych-niezwykłych wspomnień. Tak jak my to robiliśmy w dzieciństwie.

Inne wpisy

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.