Główna » Bunt dwulatki w podróży

Bunt dwulatki w podróży

by Mario

Podróżowanie to zazwyczaj złamanie rutyny dnia codziennego, a jednocześnie czas tylko dla nas, kiedy przebywamy ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Niestety, mimo że możemy przeżywać najlepsze przygody na świecie, to nie udaje się nam uciec od problemów, z którymi zmagamy się w domu. Nigdy nie sądziliśmy, że naszym największym problemem w podróży we czworo będzie tzw. histeria Mani – bunt dwulatki.

Każdy z rodziców zna i zapewne pamięta aż nazbyt dobrze ten okres w życiu swojego dziecka, kiedy to z niewiadomych do końca powodów, dziecko wpada w spirale płaczu i krzyku, często z zupełnie błahego powodu. Błahego dla rodzica, ale już nie dziecka. Znakomicie ten stan, jak i sposoby radzenia sobie z nim opisała Matka jest tylko jedna.

Bunt dwulatki w domu a w podróży

Jeśli histeria dopada nas w domu, wiemy jak reagować: mamy swoją bezpieczną, oswojoną przestrzeń i trochę czasu, by pomóc naszemu dziecku. W podróży zazwyczaj tego komfortu nie ma. Większość czasu spędzamy w miejscach publicznych, co potęguje w nas chęć jak najszybszego zażegnania płaczu malucha. Wtedy często niestety nasze zdenerwowanie udziela się jeszcze bardziej dziecku. Zamiast polepszyć sytuację, pogarszamy ją. Jak więc sobie z tym radzić?

Jak sobie radzić z buntem dwulatki?

Na początku warto przypomnieć oczywistą rzecz: dziecko poprzez płacz po prostu wyraża emocje. Nie manipuluje nami, nie sprawdza nas, nie robi niczego złośliwie. Niekontrolowane wybuchy złości, tupanie nogami, rzucanie się na podłogę i inne tego rodzaju klasyki świadczą o tym, że sobie z czymś nie radzi, nie wie jak zareagować, nie umie nazwać tego, przez co przechodzi (ciekawe, który dorosły umie to zrobić :-)). I co najważniejsze: bunt dwulatki to normalny etap rozwojowy dziecka, coś, przez co w mniejszym lub większym stopniu przechodzą wszystkie dzieci i wszyscy rodzice na całym świecie.

Marianka podczas trekkingu na najwyższy szczyt Tajlandii

Dlatego też, zamiast „blokować” te trudne emocje półśrodkami (tzw. odwracaczami uwagi) staramy się przeczekać najtrudniejsze chwile, mocno przytulamy, wyciszamy i po chwili rozmawiamy o tym, co się stało. Uczymy Manię nazywania różnych emocji, które się w niej pojawiają, tłumaczymy, dlaczego nie zgadzamy się na różnego rodzaju zachowanie (np. bicie czy kopanie Jasia lub nas), proponujemy, jak inaczej można rozwiązać problem lub jeśli nie wiemy co zrobić, wspólnie szukamy rozwiązania. Nie jest to najłatwiejszy sposób, szczególnie w podróży, ale wierzymy, że właśnie tak powinniśmy postępować. Jesteśmy uczciwi wobec dziecka (traktujemy je poważnie, nie ignorujemy jego emocji, pokazujemy, że jest dla nas ważne, uczciwy wobec nas (tak chcielibyśmy być sami traktowani), uczciwy wobec siebie nawzajem.

Nie zawsze się da

Niestety zdarza się też tak, że nie jesteśmy w stanie sprostać oczekiwaniom Mani i od razu, kiedy zbliża się ten „moment” skierować na nią całą naszą uwagę. Sytuacja taka miała miejsce chociażby na posterunku granicznym pomiędzy Tajlandią a Kambodżą, kiedy w pośpiechu wypełnialiśmy dokumenty o wizę. Niespodziewanie Mania wpadła w histerię (tarzanie się po ziemi, wrzaski, piski i płacz w niebogłosy i domaganie się wzięcia na ręce, na pewno to znacie), ponieważ nie zgodziliśmy się, by po owych dokumentach pisała. Swoją złość skierowała też w stronę Jasia, którego trzymała na rękach Karo, manifestując to bardzo wyraźnie próbami uderzenia go. Ostatecznie po kilku minutach udało się rozwiązać konflikt mocnym przytuleniem i wytłumaczeniem dlaczego dokumenty wizowe nie są nasze i nie można na nich pisać. Takich sytuacji było oczywiście więcej.

Mania we wiosce Karenów podczas trekkingu na najwyższy szczyt Tajlandii

Czasami też i nam puszczały emocje, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. Wtedy jednak, jeśli widzieliśmy, że jedno z nas przestaje sobie radzić z sytuacją, staraliśmy się wspierać się w tej nierównej walce. Wybuchy trwały czasami 10 sekund, ale były też takie, które kończyły się dopiero po 10 minutach.

Dlaczego to piszemy? Bo podróże z dziećmi to nie tylko piękne widoki, wspólne przygody i cudowni ludzie, ale nasze zwykłe problemy, z którymi na co dzień się mierzymy. W podróż zabieramy całego siebie, a nie tylko nasz wyobrażony obraz. Warto o tym pamiętać.

16 komentarzy

Ania 9 maja, 2017 - 14:35

Z mojego doświadczenia z dziećmi w podróży: lepiej zapobiegać niż leczyć. Mam bardzo „histeryczne” dzieci i wiem, że jeśli w spokoju chcę pozwiedzać, to najpierw muszę upewnić się, że są najedzone i w miarę wypoczęte. Zawsze wybieramy też takie atrakcje, żeby i dla nich znalazło się coś ciekawego. A gdy nie ma takiej możliwości staram się ich zainteresować tym co mnie samą ciekawi. Gdy słyszę co raz więcej narzekań i jęków to znak, że pora się zatrzymać i zadbać o dzieci. Jasne, że nie zawsze sie da. Jasne, że czasem wszyscy padamy ze zmęczenia i nerwów. Ale jest ich znacznie więcej, gdy spinam się, żeby zobaczyć więcej świątyń niż to możliwe albo dojechać dalej niż danego dnia się da. Teraz wyjazdy z dziećmi traktuję raczej jako fajne spędzenie czasu w ciekawym miejscu, a nie jak checklistę do odhaczenia ;) A nasze motto to: jak nie dziś to jutro.

Odpowiedz
Natalia 1 marca, 2017 - 23:06

Nasze maluchy buntują sie w domu, na wyjeżdżacie nigdy sie to nie zdażyło, odpukać. Zawsze sa tak przejęte ze nie maja czasu na wybuchy zlosci:-)

Odpowiedz
Anula Beduin 4 lutego, 2017 - 17:45

Wróciłam dziś do tego tekstu. Po dniu pełnym wybuchów Zojki zaczęłam w nadchodzącej podróży najbardziej bać się jej histerii…. Reszta to chyba bułka z masłem ;-)

Odpowiedz
Malgorzata Klak 3 lutego, 2017 - 04:30

Rzeczywiście podróż z dwulatka to nie bułka z masłem ☺️ Właśnie jesteśmy na wakacjach w Tajlandii z takim młodzieńcem. Ale i tak jest fajnie? Pozdwiamy z Koh Naghai

Odpowiedz
Magdalena Szydlik-Kwinta 2 lutego, 2017 - 09:04

Skąd ja to znam

Odpowiedz
Our little adventures 2 lutego, 2017 - 13:08

To chyba jedna z wielu rzeczy, ktore łączy wszystkich rodziców świata :). W każdym pańtwie, w którym byliśmy, widzieliśmy mniejsze lub większe wybuchy złości u dzieci. Ciekawe swoją drogą, jak sobie radzą z nią w różnych kulturach :).

Odpowiedz
Oszczędnicka 1 lutego, 2017 - 18:16

O matko! Myślałam, że tylko nasz Junior dostaje takich histerii (według moich Rodziców ja się tak nie zachowywałam :>). I zastanawiałam się, jak inni Rodzice podróżują ze swoimi dziećmi… dziękuję, że to napisaliście :) Wiem, że nie jesteśmy sami i że nie jest to przeszkodą w podróżowaniu <3 :)

Odpowiedz
Oszczędnicka 1 lutego, 2017 - 18:17

Our little adventures btw. jaką macie różnicę wieku między dzieciakami?

Odpowiedz
Our little adventures 1 lutego, 2017 - 18:19

Nie jesteśmy sami :-). Dokładnie to 22 miesiące

Odpowiedz
iza dębicka 1 lutego, 2017 - 12:37

dobrze ,że o tym piszecie, niby to wszyscy wiemy. ale jak tu sobie poradzić nie tylko z histerią dziecka ale jeszcze z otaczającymi nas tzw. „życzliwymi” ? ich komentarze, porady i …….

Odpowiedz
Mario 2 lutego, 2017 - 00:02

Co ciekawe, podczas podróży po Tajlandii, jedynymi życzliwymi okazały się… Polki, które obserwowały Manię i naszą reakcję. Zawsze i wszędzie znajdą się takie osoby, które wiedzą lepiej i mają receptę na wszystko. I te ich spojrzenia: „Moje dzieci na pewno nigdy by się tak nie zachowały!” :). Najważniejsze to przełamać w sobie tę barierę niezwracania uwagi na otoczenie i zajęcie się własnym dzieckiem i jego potrzebami w danym momencie. Na szczęście można się tego nauczyć :).

Odpowiedz
Karolina Ponikowska 1 lutego, 2017 - 06:04

Skąd ja to znam… Ostatnio w górach mieliśmy taki atak histerii. Nie jest łatwo

Odpowiedz
Our little adventures 1 lutego, 2017 - 07:24

Karolina, co u Was pomaga? Jak sobie radzicie w takich sytuacjach?

Odpowiedz
Karolina Ponikowska 2 lutego, 2017 - 08:03

Wydelegowałam do „negocjacji” Krystiana ;) Ja czułam, że puszczają mi nerwy (w ciąży bywają z nimi problemy ;) ) Myślę, że to istotne, aby próbą zażegnania histerii zajął się rodzić, który aktualnie ma w sobie więcej spokoju :) Zatrzymaliśmy się, zdjęliśmy z siebie wszystkie bagaże (akurat szliśmy do schroniska), odczekaliśmy chwilę, a gdy minęła największa złość zjedliśmy po kawałku czekolady. Jakoś udało się przekonać Ignasia, że musimy iść dalej, bo tam czeka nasz „domek”.

Odpowiedz
Ola PG 31 stycznia, 2017 - 19:06

Super wpis i pamiętajcie, że nie jesteście sami;) choć my wstrzelilismy się akurat w okres bezhisteryczny, to były różne mniejsze i większe smuteczki:) życie to podróż, a w podróży to jest normalne życie i tyle:) cierpliwości życzę i dzięki raz jeszcze za głos!

Odpowiedz
Iwona Orzechowska 31 stycznia, 2017 - 17:18

Super, że o tym napisaliście !!! :)

Odpowiedz

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.