To będzie krótki post z cyklu: samodzielność dzieci. Postanowiłam trochę rozwinąć temat, który poruszyłam ostatnio na Instagramie. Wrzuciłam filmik, w którym prawie trzyletnia Basia kroi nożem surowe ziemniaki. Dostałam dużo wiadomości, że to super, że małe dziecko jest takie samodzielne i… że jestem odważna, dając do ręki ostry nóż.
Dostałam też i takie, że to chyba niebezpieczne i „ja bym w życiu czegoś takiego nie dała dziecku, bo co, jeśli….”.
Podobnie było, kiedy pokazywałam kilka lat temu małą Mariankę krojącą ogórki na mizerię, Jasia wspinającego się na wielkiego sznurkowego pająka na placu zabaw czy maluchy jedzące przy stole sztućcami a nie łyżką (wiecie że w przedszkolu trzylatki jedzą łyżką?).
❥❥❥
Jak Pani to robi, że Pani dziecko jest takie samodzielne? Pozwalam mu.
I tak sobie myślę, że prawo do samodzielności dzieci jakoś tak ostatnio niebezpiecznie się skurczyło. Zabieramy dzieciom inicjatywę, nie pozwalamy brać odpowiedzialności za siebie i uzmysławiać potencjalnej porażki (nóż jest ostry) i gotowość do przyjęcia każdej możliwej konsekwencji (można się skaleczyć). Wykładamy place zabaw miękkim tartanem, obklejamy rogi mebli, trzy razy zaklejamy gniazdka. Zakładamy na głowę kask, kiedy dziecko uczy się chodzić. Na wszelki wypadek nie pozwalamy wejść na drzewo. Nie zabieramy w góry (bo się zmęczy), na rower (bo jeszcze się przewróci) czy na basen (bo się przeziębi). Zabezpieczamy wszystko, co możliwe.
Zamiast zapewniać przestrzeń do wypróbowania swoich umiejętności i podejmowania ryzyka, dzięki czemu dziecko orientuje się, co może robić bezpiecznie, usuwamy wszelkie zagrożenia. Tak na wszelki wypadek.
I potem rosną nam nastolatki, które nie potrafią ugotować wody na herbatę, zrobić sobie kanapki czy spakować się na weekend do przyjaciół. Bo przecież zawsze robiła to mama.
❥❥❥
Samodzielne dziecko czy helikopterowi rodzice?
I żeby było jasne. Zdarzają się dzieci, które potrzebują więcej czasu na nauczenie się podstawowych czynności. Jeszcze inne – z przeróżnych powodów – nie nauczą się ich wcale. Jest to dla mnie oczywiste. Ja piszę o dzieciach, które rozwijają się bez większych przeszkód, nie mają deficytów ani trudności rozwojowych.
Ja piszę o zjawisku, które obserwuję u rodziców. O braku zaufania do dziecka, o potrzebie kontrolowania, o helikopterowym podejściu do dziecka. Gdzieś się w tym wszystim zapędziliśmy. Ja sama często zatrzymuję się w pół kroku. Obserwuję, pomagam, kiedy proszą a nie sama rzucam się do pomocy, bo: zrobię to szybciej, dokładniej, lepiej, bez takiego bałaganu, itd. Pozwalam popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski. Staram się nie przerzucać swoich lęków na dzieci. I choć to cholernie trudne i męczące, to myślę, że gra jest warta świeczki.
❥❥❥