Zaraz za laguną Jokursalon kończy się turystyczna Islandia. Opuszczając Hofn wjeżdżamy na islandzkie fiordy wschodnie.
Większość podróżnych omija raczej ten rejon Islandii, jadąc bezpośrednio do Eglisstaðir – stolicy fiordów wschodnich, populacja 2270 osób :-) – i dalej na północ. My zgodnie z sugestią Lonely Planet postanawiamy zboczyć z tradycyjnej trasy i jedziemy dalej na wschód do miejscowości Seyðisfjörður. Strzał w dziesiątkę.
JAK SIĘ ZWIEDZA FIORDY WSCHODNIE?
Odpowiedź jest banalna – z samochodu. Jechaliśmy prawie cały dzień, zatrzymując się co chwilę na jakieś zdjęcie albo wpadając w mniejszy bądź większy zachwyt :-)
Chociaż droga do tego międzynarodowego portu prowadziła przez prawdziwą zimę to nasz zapał nie zmalał. Podczas jazdy mieliśmy tylko nadzieję, że jak zjedziemy z gór do podnóży fiordu to śnieg już zniknie. Zgadnijcie co?! Nie zniknął. Kolejny raz spadło na nas widmo hostelu.
FIORDY WSCHODNIE – SEYDISFJORDUR
Pojeździliśmy po okolicy, popytaliśmy się ludzi o rekomendacje i ostatecznie skończyliśmy w Seyðisfjörður HI Hostel. Hostel znajduje się w XIX-wiecznym budynku, w którym mieścił się szpital. Tym razem czuliśmy się jakbyśmy przenieśli się do szpitala z serialu The Knick (polecamy!!!).
Doszliśmy do wniosku, że nie spaliśmy nigdy w bardziej klimatycznym miejscu, zarówno jeśli chodzi o budynek, jego otoczenie, jak i menedżerkę, która tym wszystkim zarządzała. Dodatkowo Mania dostała swoje małe drewniane łóżeczko i pudełko zabawek (głównie gumowe duże dinozaury! :-)), a my dostęp do przestronnej i super wyposażonej kuchni. To chyba jedyne miasto, w którym chcielibyśmy się zatrzymać na dłużej, a mówmy otwarcie – miasta nie są największą atrakcją Islandii.