Jak dotąd Islandia nas rozpieszczała. Świat jednak nie znosi nierównowagi. Nadszedł ten dzień, dzień, który można spokojnie nazwać mianem najmniej spektakularnego na całym wyjeździe. Mieliśmy do pokonania ponad 280 km do bramy fiordów Zachodnich w mieście Holmavik. 280 km przez stepowy krajobraz Islandii. W sumie można by stwierdzić, że jest to też jakaś atrakcja i odmiana od dotychczasowych widoków.
TEN DZIEŃ SIĘ ŹLE ZACZĄŁ
Od samego rana nam nie szło. Obudził nas deszcz zacinający w okna naszego pokoju. Gdy wyszedłem, żeby kupić cokolwiek na śniadanie (zostawiliśmy poprzedniego dnia całe zapasy w Aukreyri) okazało się, że jedyny sklep „w mieście” jest czynny od 11, a mój zegarek wskazywał niestety 9:30 :-(.
Zanim zjedliśmy śniadanie i zebraliśmy się w podróż, było już mocno po 12. Nie mieliśmy ustalonego konkretnego planu gdzie jedziemy i co mamy do zobaczenia po drodze. Wiedzieliśmy tylko, że zmierzamy w kierunku fiordów zachodnich, ale nie spodziewaliśmy się takiego nijakiego krajobrazu. Być może po tygodniu nasze oczekiwania znacznie wzrosły, co do tego co widzimy przed sobą, ale teren do zbyt ciekawych nie należał – stepowy krajobraz to jedyne nasze skojarzenie. Odjechaliśmy od wybrzeża, zrobiło się nagle dość płasko, dopełnieniem tego wszystkiego była szarówka z mżawką za oknem. Wymęczeni ciągłym siedzeniem w aucie trafiliśmy do bram fiordów zachodnich, miasta Hölmavik.
Początkowo kuszeni poprawą pogody pomyśleliśmy o namiocie. Szybko jednak pomysł ten odszedł w niebyt. Pole namiotowe było zamknięte, a dokładnie to było otwarte (czyt. trzeba zapłacić, ok ~10€ za osobę), ale nie było czynnych łazienek, wody, pryszniców. Ot, 80 zł za kawałek miejsca na ziemi. Jedynym guesthousem w mieście jest Finna Hotel, ale cena za pokój w graniach 60€ zmusiła nas do zajrzenia ponownie do przewodnika w poszukiwaniu alternatyw, ale najpierw musieliśmy coś zjeść :-)
To było naprawdę miłe zaskoczenie. Usiedliśmy w Sorcery Cafe. Oboje zjedliśmy wyśmienitą rybę z ciemnym chlebem (podobny do pumpernikla)- Rúgbrauð. Mania z tego wszystkiego, co stało na stole wybrała sobie właśnie ten chleb. Tego było nam trzeba – ciepłego posiłku i chwili spokoju poza samochodem.
Ten długi dzień skończyliśmy ostatecznie 15 km od Hölmaviku, w domku o nazwie Kirkjubol, gdzie ponownie wynajmując jeden pokój, mieliśmy do dyspozycji cały dom. Takie uroki podróżowania przed sezonem. Oby jutro było lepiej. Musi być – przecież wjeżdżamy na fiordy zachodnie!