Nie wszyscy chcą tam dotrzeć, wielu nie starcza na to czasu. Statystyki podają, że jedynie 14% odwiedzających Islandię odwiedza tę krainę. My postanowiliśmy, że musimy tam pojechać, żeby nasza podróż po Islandii była „pełna”. Fiordy Zachodnie i ich stolica Isafjordur to najbardziej wyludnione miejsce na całej wyspie. Z powstaniem Fiordów wiąże się wiele legend. Jedna z nich mówi, że trole w ramach zakładu, że uda się oderwać ten skrawek ziemi zaczęły „rozrywać” wybrzeże Islandii. Ostatecznie się nie udało, zabrakło 80 km :-). Takiej szerokości jest „wjazd” do tej krainy rzeczy niesamowitych.
O tym przeczytasz
ISAFJORDUR I PIERWSZY COUCHSURFER
Jedynym większym miastem (1200 mieszkańców :-)) jest Ísafjörður, które jest uznawane za stolicę Fiordów Zachodnich. Tam też kierujemy swoje kroki, ponieważ mamy nocleg u couchsurfera – Einara. Już od samego początku naszej korespondencji z Einarem wiedzieliśmy, że będzie to jedno z dziwniejszych naszych doświadczeń couchsurfingowych.
Sam Einar jest ciekawą osobą. Dopiero zaczyna przygodę z couchsurfingiem, a my byliśmy jego pierwszymi gośćmi. Do końca chyba nie wiedział jak się ma zachować w sytuacji, jak mu się panoszą obcy ludzie po domu. Nie mógł też się nadziwić, że zdecydowaliśmy się na podróż z Manią. Ta z kolei dość szybko zaaklimatyzowała się u Einara, bo po niespełna godzinie zaczęła przeglądać winylowe płyty gospodarza – ku jego przerażeniu :-). Najdziwniejszy w tym wszystkim był jednak warunek Einara dla naszego noclegu – mamy mu odkurzyć dom, bo jemu się nie chce :-).
CO ROBIĆ W ISAFJORDUR?
Fiordy to rzeczywiście niesamowite twory natury. Styk krystalicznie czystej wody i przedziwnych surowych formacji skalnych robi piorunujące wrażenie. Do tego cisza i całkowity brak kogokolwiek dookoła :-). Stawaliśmy mniej więcej co 30 min żeby zrobić zdjęcie :-). Chcieliśmy częściej, ale w wielu miejscach nie było po prostu możliwości, żeby się zatrzymać. Co chwilę zakręt, górka, zwężenie, itd.
Tuż po 14:00 dotarliśmy do Ísafjörður. Ku naszemu zaskoczeniu miasto, mimo znikomej liczby mieszkańców, jest tętniącą życiem „metropolią”. Są centra handlowe, knajpki, muzea, generalnie, jest co robić. Mieliśmy cztery godziny do spotkania z Einarem. Wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Przede wszystkim poszliśmy do starej dzielnicy portowej, gdzie główne zabudowania pochodzą z początku XVIII wieku. Odwiedziliśmy muzeum morskie, gdzie mieliśmy okazję przyjrzeć się z bliska skafandrowi nurka z początku XX wieku – trzeba im przyznać, że byli odważni ci, którzy się zdecydowali na nura w takim stroju.
Większość naszego czasu w Isafjordur spędziliśmy jednak w uroczej kawiarni Braedraborg. Miejsce ma swój klimat. Mania znalazła coś dla siebie, a i my nadrobiliśmy zaległości w piciu dobrej kawy.
Ciekawostką jest to, że Isafjordur jest jednym z większych skupisk naszych rodaków na wyspie. Objawia się to tym, że bardzo często słychać język polski na ulicy, a przy okolicznym Bonusie można znaleźć sklep z polskimi produktami! :-) Dopiero Einar wieczorem nam wytłumaczył, że wielu Polaków przyjechało tam do pracy w przetwórstwie rybnym, w okolicznych zakładach.