Pewnie nie wiecie, ale przed pandemią marzyła mi się praca zdalna, dostrzegałem tylko jej zalety. Nadal tak jest, ale…. litości, nie z trójką dzieci na karku. To zamykanie, otwieranie, zawieszanie grup w przedszkolach, żłobkach doprowadza nas i pewnie wielu z Was na skraj wytrzymałości. Nasze dzieci też, bo nie da się do końca wytłumaczyć szarańczy, że pracować trzeba. Pewnego czwartku o 17:00 przebrała się miarka. Dzieci wróciły z przedszkola, ale już wiadomo było, że od poniedziałku zajęć nie będzie. Powiedziałem sobie dość – musimy gdzieś wyjechać – gdziekolwiek. Miałem potrzebę zmiany miejsca. Tak wpadł nam pomysł na spontaniczny weekend na Kaszubach, z dziećmi na pokładzie.
O tym przeczytasz
Domek na Kaszubach
Przyznaję, że miejsce nie miało zbyt wielkie znaczenia. Jedyne założenie to dojazd w granicach rozsądnego czasu. W naszym przypadku to max 4 godziny. Okazuje się, że w czasie epidemii znalezienie wolnego domku to nie lada wyzwanie. Wiele razy usłyszeliśmy w słuchawce – możecie liczyć jedynie n to, że ktoś poszedł na kwarantannę i odwołuje swój przyjazd. Przegląd portali takich jak Slowhop nie przyniósł oczekiwanych efektów. Dopiero odświeżenie obserwowanych profili na Instagramie przyniósł nam nadzieję – jest! Domek na Kaszubach – Czaplowisko. Jest ruska bania i jest sauna i jest miejsce dla nas. No i można z psem. Co tam 350 km – 3 godziny później zapakowani w samochód ruszyliśmy po chwilę oddechu.
Na Kaszubach sypnęło
Spontaniczny weekend na Kaszubach nie polegał tylko na tym, że od decyzji do trzaśnięcia drzwiami samochodu minęły zaledwie trzy godziny. Również pogoda postanowiła nagrodzić naszą spontaniczność i tak z tej spontaniczności zasypało nas śniegiem. Krajobraz był iście bajkowy! Jesteśmy jednak przekonani, że Kaszuby w ciągu lata to jest dopiero sztos.
Tylko co tu robić w taką pogodę na Kaszubach? W zasadzie można nie robić nic. Można rozpalić w bani, napalić w domku, pozwolić dzieciom na zabawę na pobliskich górkach i obserwować ich zza szyby, czy aby nie rozpoczęła się kolejna wojna o sanki. Ale znacie nas, że my najlepiej odpoczywamy robiąc coś aktywnie niezależnie od pogody. Tak też narodził się pomysł na spacer. Ale, jak się okazało później, spacer z niespodzianką.
Wieża widokowa na Kaszubach
Wieżyca to góra (329 m n.p.m) a na tej górze stoi wieża widokowa. Szczerze mówiąc, to my chyba słabo rozumiemy ideę stawiania metalowego kolosa pośrodku pięknego sosnowego lasu. Ale skoro Kaszuby mają taką atrakcję, to postanowiliśmy zobaczyć, co tam z tej wieży widać. Na wieżę można dojść na kilka sposobów. My wybraliśmy ten mniej uczęszczany, lekko dziki. Dzięki temu zamiast iść 15 minut z parkingu, szliśmy godzinę. Każdy powalony pień czy tropy na śniegu skłaniały dzieciaki do zboczenia z utartej ścieżki. Sama wieża, hmmm… większe wrażenie robi z dołu niż z góry.
Ciekawsze czekało nas dopiero na zejściu. Oczywiście nie chcieliśmy wracać tą samą drogą i tak wybraliśmy główną ścieżkę. Jednak coś poszło nie tak, ponieważ 10 minut później ścieżka się skończyła, ale pojawiły się ślady wilków. Dzieci złapały trop! Tak nas te ślady doprowadziły do sarny, która oceniając po truchle, stosunkowo niedawno straciła życie.
Lekcja przyrody na żywo
Wiadomo, że wilki nie zaatakują ludzi. Poza tym wilki polują po zmroku, co nie zmienia faktu, że byliśmy sami pośrodku lasu z trójką dzieci, stojąc nad martwą sarną, z której została głowa i kopyta, także ten – poczuliśmy się nieswojo. Mania i Jasio, mimo że wiedzą jak działa przyroda, to byli autentycznie w szoku. Dzięki temu, że Karo była dość świeżo po swoim tropieniu wilków, rozpoczęła się najlepsza lekcja przyrody.
Do wieży w Wieżycy technologia nie dotarła
Mała dygresja tutaj. Doszliśmy do wieży widokowej i co się nam ukazało jako pierwsze? Oczywiście kasa biletowa – to już wiemy po co się stawia takie rzeczy. Szybka wymiana spojrzeń z Karo i już wiemy, że jest źle – nie mamy ze sobą gotówki. Karo nawet w rozpaczy zapytała Marianny, czy nie ma jakiś pieniędzy. Pytać się siedmiolatki o kasę, to musiał być najwyższy akt desperacji. Nie zmienia to jednak faktu, że technologia nie dotarła na wieżę widokową w Wieżycy. Na szczęście, nasze szczęście przed kasą był mały tłum, więc wypaliłem z pytaniem Przepraszam, czy macie może 10 zł? :-). Dopiero po chwili doszło do mnie, że lekko zakrawało to moje zdanie na żebranie. Dodałem, że oddamy kasę przez przelew na telefon – Blikiem. Młodzież się uśmiała, ale 2 minuty później 30 zł w gotówce przekazaliśmy do kasy, a uprzejma Pani miała tyle samo na swoim koncie. Pozdrawiamy i dziękujemy raz jeszcze!
Weekend na Kaszubach – więcej atrakcji
Kaszuby to taki obszar, że i miesiąc byłoby mało, żeby zobaczyć choć części atrakcji, które oferują. Przez pandemię, te atrakcje są dość mocno jednak ograniczone do aktywności na świeżym powietrzu. Drugi dzień naszego weekendu na Kaszubach postanowiliśmy spędzić na spacerowaniu nad jeziorem Lubogszcz, wokół którego jest masa atrakcji – Groty Mirachowskie, czy bunkier organizacji wojskowej Gryf. Samo jezioro też jest bardzo malownicze. Na taki spacer z dziećmi dookoła myślę, że trzeba poświęcić nawet 4 godziny. Piszę, z pewną doza niepewności, ponieważ nam się nie udało go obejść – nasze dzieci dostały takiego szału, jakby pierwszy raz widziały las. Ciężko było nad nimi zapanować, więc zarządziliśmy odwrót do samochodu. Na samotną wędrówkę do groty i bunkra zabrałem tylko Baśkę, śpiącą u mnie w nosidełku.
Groty Mirachowskie Zamknięty bunkier
Zanim jednak dotarliśmy z naszego domku do jeziora, zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym Złota Góra, a kawałek dalej liczyliśmy na kawę na wynos we wiatraku w Ręboszewie – niestety pandemia i tutaj dotarła.
Tego było nam trzeba
Wróciliśmy do Warszawy późną nocą, mimo że zmęczeni fizycznie, to oboje stwierdziliśmy, że bardzo tego potrzebowaliśmy w tych nienormalnych czasach. Takiej zmiany miejsca, otoczenia. Mimo że nasza rzeczywistość i tak podążyła za nami na nasz spontaniczny weekend na Kaszubach, to choć przez chwilę była z nami w innym, przyjemniejszym otoczeniu.